<!** Image 3 align=none alt="Image 219241" sub="Jarosławowi Tudorowskiemu trudno się pogodzić z tym, że obiekt (na zdjęciu), który wybudował 12 lat temu, komornik skarbowy sprzedał za 170 tys. zł [Fot. Tomasz Czachorowski]">
Firma Jarosława Tudorowskiego przez pięć lat była na topie. Dekorowała studia telewizyjne, miała sieć kontrahentów w całym kraju. Dziś biznesmen pozostaje na garnuszku opieki społecznej, bo... - Gdy byłem za granicą, moja wspólniczka wraz z księgową zlikwidowały firmę. Bezprawnie! - twierdzi Tudorowski i usiłuje tego dowieść.
Ta historia pokazuje, jak łatwo można stracić cały dorobek życia i jak trudno udowodnić, że przyczynili się do tego urzędnicy, którzy nie dopełnili swoich obowiązków.
W latach 90. ubiegłego wieku Jarosław Tudorowski uważał się za człowieka sukcesu. Spółka cywilna „Protos”, którą założył wspólnie z żoną, rozwijała się znakomicie. - Wpasowaliśmy się w handlową lukę na rynku, sprowadzaliśmy do Polski artykuły wyposażenia wnętrz i upominki, wysyłaliśmy na eksport krajowe szkło. Mieliśmy wzorcownię, magazyny i punkty handlowe na największych kwiatowych giełdach, kończyliśmy budowę nowej reprezentacyjnej siedziby dla firmy i to wszystko bez zaciągania kredytów - wspomina były przedsiębiorca, który w ciągu miesiąca stał nędzarzem i jest teraz na garnuszku MOPS.<!** reklama>
Majątek, który utracił, szacuje na pięć milionów złotych i takiego też odszkodowania domaga się od urzędu skarbowego, ale ten powołując się na przedawnienie, wygrywa w sądzie.
- Nadzieja umiera ostatnia - oświadcza Tudorowski i liczy na kasację wyroku. - Przecież nie może być tak, że likwiduje się firmę bez mojej wiedzy i zgody, a księgowa, która nie ma wymaganego prawem pełnomocnictwa tzw. szczególnego od obojga wspólników, przesyła do urzędu skarbowego dokumenty NIP, VAT oraz dotyczące remanentu likwidacyjnego spółki, a urzędnicy przymykają oczy na bezprawie i wydają niszczącą mnie decyzję - tłumaczy cel swoich sądowych zmagań.
Wydarzenia sprzed 13 lat, które
doprowadziły go do ruiny
Tudorowski wspomina tak: - W 2000 roku nie najlepiej działo się w naszym małżeństwie. Zaczęło się od kłótni o kontrahenta z Poznania, który chciał brać od nas cały towar. Żona bardzo za tym optowała, a ja twierdziłem, że taka polityka ma krótkie nogi, bo gdy ten klient się od nas odwróci, zostaniemy na lodzie. Potem pojawiły się wzajemne podejrzenia o zdradę - opowiada i zapewnia, że przynajmniej te wobec niego były bezpodstawne. Chciał oszczędzić dzieciom domowych scen, więc wyprowadził się na jakiś czas z domu. Sądził, że nie ucierpi na tym ich spółka, ale się mylił.
- Wyjechałem służbowo do Niemiec, Holandii i Francji, by podpisać nowe kontrakty, a gdy wróciłem po trzech tygodniach, nie miałem już firmy, bo żona postanowiła ją zlikwidować. W porozumieniu z księgową załatwiła wszystkie formalności w urzędach i puściła mnie z torbami - zapewnia.
Twierdzi, że był w szoku, bo wspólniczka bez jego wiedzy i zgody sprzedała towar z magazynu oraz pawilon, w którym mieli wzorcownię, swojemu ojcu, a ten założył firmę o profilu podobnym do spółki „Protos” i zatrudnił w niej córkę. Pokazuje kopie umów sprzedaży tych wspólnych dóbr, pozyskane z sądowych akt.
- Zostałem bez pracy i grosza w kieszeni. Zniknęły wspólne pieniądze z bankowego konta, nie miałem dostępu do dokumentów firmy, a żona zamknęła przede mną drzwi do mieszkania - dodaje. Nie miał pieniędzy na adwokata, a małżonka wystąpiła o alimenty i wytoczyła mu kilka sądowych spraw. Rozwód otrzymali po trzech latach, ale sprawy o podział majątku spółki toczą się do dziś. W międzyczasie były wzajemne oskarżenia o kradzież towaru z firmy, umarzane przez prokuraturę, ale tym, o co Jarosław Tudorowski zamierza walczyć do końca jest
unieważnienie decyzji
II Urzędu Skarbowego w Bydgoszczy, który w styczniu 2001 roku przyjął dokumenty rozliczeniowe firmy „Protos”, m.in. te dotyczące likwidacyjnego remanentu, nie żądając od księgowej, która przesłała je pocztą, wymaganego prawem pełnomocnictwa od obojga wspólników.
- Konsekwencją takiego działania było wezwanie do natychmiastowej zapłaty ok. 90 tys. zł podatku VAT za niesprzedany towar z naszego magazynu - tłumaczy Tudorowski.
Ma kopie pism, w których informował skarbówkę o nieprawidłowościach w rozliczeniu i likwidacji firmy, traktując je jako zażalenie na skarbową decyzję. Pisał, że nie ma dostępu do dokumentów spółki. - Urząd moje pisma zignorował i w maju 2001 roku wydał ostateczną decyzję zapłaty, a potem wszedł na hipotekę świeżo wybudowanego budynku - twierdzi. W styczniu 2002 roku komornik sądowy zlicytował ten obiekt. - Za... 170 tys. zł - oburza się Tudorowski. Uważa, że była to cena rażąco niska, bo... - Dwa lata temu rzeczoznawca wycenił tę nieruchomość na ponad 4,3 mln zł - pokazuje ten dokument. Wspomina też, że miał kupca, który chciał kupić ów obiekt za dużą wyższą cenę, ale urząd się nie zgodził.
- Nie znałem dobrze prawa, nie miałem adwokata ani pieniędzy na dalszą walkę w urzędem - przyznaje. Opowiada, jak przez trzy lata tułał się w poszukiwaniu dachu nad głową i chleba, aż znaleźli się przyjaciele, którzy obudzili go z letargu. - „Jarek,
obudź się i walcz o swoje”,
wbijali mi do głowy, a w końcu zaprowadzili do znajomego prawnika i ten nie miał wątpliwości. „Urząd nie miał prawa przyjąć likwidacyjnych rozliczeń od księgowej spółki, która nie miała pańskiego pełnomocnictwa, a jeśli to zrobił, wydana przez US decyzja jest nieważna”, usłyszałem i to zachęciło mnie do walki - wspomina biznesmen.
W 2005 roku składa w prokuraturze doniesienie na księgową, której zarzuca bezprawne zamknięcie spółki i narażenie go na straty. - Prokuratura nawet pani W. nie przesłuchuje i odmawia wszczęcia postępowania, a sąd oddala moje zażalenie - mówi rozgoryczony. Prowadzi też korespondencję z naczelnikiem II US w Bydgoszczy. Jednostronną, bo, jak twierdzi, bez odpowiedzi. Dopiero w 2011 roku wymiana pism między nim i naczelnikiem jest ożywiona. Tudorowski ma już w ręku ważne dokumenty i domaga się odszkodowania za niezgodne z prawem działania skarbówki.
- Jeden z nich to pismo z 10 marca 2009 roku - Tudorowski pokazuje urzędową odpowiedź, która brzmi tak: „W odpowiedzi na pana pismo, naczelnik II US w Bydgoszczy informuje, że do zgłoszeń NIP-2, NIP-C i VAT-Z, dot. spółki „Protos”, które wpłynęły 2.01.2001 za pośrednictwem poczty, nie złożono pełnomocnictwa”.
W posiadanie kolejnego dokumentu wszedł podstępem. - Usiłowałem pozyskać od dyrektora Izby Skarbowej indywidualną interpretację mojego przypadku, ale spotkałem się z odmową, więc poprosiłem o interpretację podobnej sytuacji, która miałaby się wydarzyć w przyszłości i ją dostałem - pokazuje dokument z lutego 2012 roku.
„Z uwagi na okoliczność podpisania deklaracji przez podmiot nieumocowany, nie wywoła to po stronie spółki cywilnej oraz wnioskodawcy jako jej wspólnika, skutków materialno-prawnych, jak miałoby to miejsce w zakresie podatków od towarów i usług oraz podatku dochodowym od osób fizycznych” - tak dyrektor Izby Skarbowej interpretuje przypadek analogiczny do tego, jaki zdarzył się Tudorowskiemu.
Byłemu przedsiębiorcy wydaje się, że
ma w ręku asy, a jednak... przegrywa.
Powołując się na przepisy ordynacji podatkowej, zdobyte dowody i interpretacje prawne, składa do dyrektora Izby Skarbowej wniosek o stwierdzenie nieważności decyzji wydanej przez II US w Bydgoszczy, ale ten odmawia wszczęcia postępowania. - Twierdzi, że doszło do przedawnienia, bo wniosłem skargę po upływie 5 lat od doręczenia mi zaskarżonej decyzji, a WSA, do którego się odwołuję, podtrzymuje tę decyzję - mówi Tudorowski i wierzy, że skarga kasacyjna w tej sprawie okaże się skuteczna. „Decyzja, objęta wadami prawnymi powinna być wyeliminowana z obrotu prawnego, a tym samym powinny być zniesione skutki prawne, które wywołała” - czytamy w skardze wysłanej do NSA.
Księgowa, którą Tudorowski posądza o bezprawne działanie, nie chce z nami rozmawiać. - Obowiązuje mnie tajemnica - mówi. Kiedy Jarosław Tudorowski wezwał ją do niezwłocznej zapłaty 618 tys. zł, tytułem utraconych wskutek jej działań dochodów za lata 2001-2011 wynajęła prawnika, a ten zagroził mu procesem „za próbę wyłudzenia pieniędzy”.
Była wspólniczka i żona Tudorowskiego też nie ma ochoty na rozmowę i z niecierpliwością czeka na zakończenie sądowych procesów. Uważa, że miała prawo zlikwidować spółkę i skoro prokuratura nie postawiła jej zarzutów, działała lege artis.
Tudorowski nie zamierza spocząć, dopóki nie udowodni, że jego firmę zlikwidowano bezprawnie, a winni poniosą konsekwencje. - Jeśli nie wygram w polskich sądach, sprawa trafi do Strasburga - zapowiada.
Opinia
Maciej Cichański, rzecznik Izby Skarbowej w Bydgoszczy
<!** Image 4 align=left alt="Image 219246" >Działania organów podatkowych w tej sprawie podlegały ocenie Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego, który potwierdził ich zasadność. Przypomnę, że na podstawie art. 249 par. 1 ordynacji podatkowej, organ podatkowy podejmuje decyzję o odmowie wszczęcia postępowania w sprawie stwierdzenia nieważności decyzji ostatecznej, jeśli żądanie to zostało wniesione po upływie 5 lat od dnia jej doręczenia lub gdy sąd administracyjny oddalił skargę.
Z powyższego wynika, że postępowanie w sprawie, którą zainteresował waszą gazetę pan T. nie może być wszczęte również w przypadku zaistnienia przesłanek negatywnych, np. wad prawnych decyzji, bo po upływie pięciu lat brak podstaw do merytorycznego rozstrzygania przez Izbę Skarbową zasadności wniosku o stwierdzenie jej nieważności.
