<!** Image 1 align=left alt="http://www.express.bydgoski.pl/img/glowki/bobbe_slawomir.jpg" >Ostatnimi czasy przeżywamy gwałtowny renesans zainteresowania Internetem. Ta druga fala popularności wiąże się oczywiście z wyborami samorządowymi. Działacze, politycy, kandydaci, dotąd niechętnie pokazujący się w realu lub niepokazujący się wcale, nagle prezentują nam swoją służbową i prywatną twarz, fraternizują się na forach, dodają do znajomych w portalach społecznościowych.
W ślad za nimi sunie armia klakierów i internetowych „popychaczy”. Każda wypowiedź jest natychmiast promowana, cytowana i chwalona. Opinie krytyków - usuwane lub w najlepszym razie wyśmiewane. Ten tumult w bydgoskiej sieci jest jednak pozorny. Na wszystkich bydgoskich forach i portalach bowiem działa ta sama grupa ludzi, czasem ukrywająca się tylko pod innymi nickami. Dlatego wiązanie nadziei na przełożenie się aktywności w sieci na wyniki wyborcze jest błędem. Aktywnych w politycznych wątkach internautów nie można przeciągnąć na swoją stronę, oni już jakąś stronę od dawna trzymają.
<!** reklama>Tajemnicą poliszynela jest też fakt, że wiele profili kandydatów prowadzonych jest przez ich wyborcze zaplecze i nie mają wiele wspólnego z prawdziwymi politykami. A nikt tak jak internauci nie jest wyczulony na nieszczerość intencji i przekazu. Jeśli taki będzie odbiór danego kandydata czy polityka, miast zyskać poklask i zainteresowanie, spotka się z falą krytyki i sieciowym ostracyzmem. Jeśli jednak to zainteresowanie blogowaniem czy „społecznościówkami” wyjdzie poza czas przedwyborczej kampanii, a politycy i samorządowcy zostaną aktywni w sieci na dłużej, odczują na pewno, że warto przez sieć budować swój wizerunek i popularność.