https://expressbydgoski.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Gniazdko grzesznej miłości

Radosław Rzeszotek
Właściciel luksusowego audi, dystyngowana pani w eleganckiej garsonce, para nauczycieli z Włocławka... Cichy pensjonacik w Ciechocinku odwiedzają ludzie, którzy ze swoim uczuciem wolą albo muszą się ukrywać.

Właściciel luksusowego audi, dystyngowana pani w eleganckiej garsonce, para nauczycieli z Włocławka... Cichy pensjonacik w Ciechocinku odwiedzają ludzie, którzy ze swoim uczuciem wolą albo muszą się ukrywać.

<!** Image 2 alt="Image 69774" sub="Rys. Łukasz Ciaciuch">Kochankowie nigdy nie są szczęśliwi, wystarczy spojrzeć. Aleksander zawsze to widzi, na patrzeniu polega jego praca. W oczach jest przecież wszystko. Wstyd, żar, smutek albo „dziś będę niegrzeczną dziewczynką”. Od świtu do później nocy gości w swoim pensjonacie w Ciechocinku zakochane pary. Owszem, czasem zdarzają zwykli kuracjusze, ale interes kręci się tylko dzięki kochankom.

Przesiaduje całymi dniami w recepcji, rozwiązuje krzyżówki i czeka na okazję, żeby z kimś porozmawiać. Rzadko się udaje. Pozostają mu tylko kurtuazyjne rozmowy z właścicielami konkurencyjnego pensjonatu zza płotu.

Raz w tygodniu, zawsze w piątek

Aleksander przeprowadził się do Ciechocinka pięć lat temu. Kupił willę z pokojami gościnnymi, zainwestował w nią wszystkie oszczędności i przerobił na elegancki hotelik - wystarczyło na klomby w ogródku, szeroki parking, małżeńskie łóżka w każdym pokoju, lustra i ciasne łazienki.

- Nie miałem żadnego planu, to się zaczęło bez mojego najmniejszego zaangażowania - uśmiecha się siedząc na tarasie wychodzącym na parking. - Pracowałem za granicą i po powrocie do Polski chciałem dobrze zainwestować. W Ciechocinku kuracjusze są przez cały rok, więc interes wydawał się pewny. Poza tym przez całe życie marzyłem o tym, by emeryturę spędzić w jakimś kurorcie. Stać mnie było tylko na Ciechocinek.

<!** reklama>Kluczem do zdobycia portfeli kochanków były chyba zdjęcia pokoi na stronie internetowej. Eleganckie i przytulne. Obiektyw szerokokątny dał złudzenie, że są przestronne. Pościel w ciepłych barwach wyglądała bardzo zachęcająco. Po sześciu miesiącach interes kręcił się już w najlepsze. Co noc na parkingu stały przynajmniej trzy samochody. A w weekendy dwa razy więcej. Zyski wielokrotnie przewyższały koszty.

Pierwszym stałym klientem stał się właściciel srebrnego audi, z zawodu dyrektor lub prezes. Co piątek pojawiał się z drobną szatynką, zawsze elegancką, w garsonkach i z torebką. W sobotni poranek wychodzili na kilkugodzinny spacer, ona brała go pod rękę, on szedł wyprostowany. Razem okrążali tężnie. Aleksander nie mógł na nich narzekać, zawsze pozostawiali po sobie wysprzątany pokój i pościel złożoną w kostkę. Odwiedzali go raz w tygodniu przez pół roku. Potem prezes zmienił kochankę i pensjonat.

Ale pojawiali się kolejni. Wysoko postawiony leśnik z sekretarką, dwoje nauczycieli z Włocławka i kilku lokalnych lowelasów przyprowadzających nowe „zdobycze”, czyli dobrze utrzymane kuracjuszki.

- Niektórzy, gdy przychodzili do mnie piąty albo szósty raz, sami zaczynali o sobie mówić - przyznaje Aleksander, odruchowo kartkując krzyżówkę. - Ja nigdy nie pytałem o nic. Robiłem tylko to, co do mnie należało. Prosiłem o dowód osobisty, uśmiechałem się i uprzejmie informowałem, że wychodząc wystarczy zostawić klucz w drzwiach do pokoju. Ludzie w kłopotliwych sytuacjach szybciej nabierają zaufania, wystarczy być życzliwym. A mi nic do tego, kto z kim i gdzie się spotyka.

Gdzie jest to bydlę?

W końcu kochankowie przywlekli do pensjonatu swoje kłopoty. Któregoś wiosennego poranka do recepcji weszła kobieta z torebką przewieszoną przez nadgarstek. Zupełnie, jakby za chwilę chciała go użyć jako broni. Aleksander czytał akurat gazetę, kiedy usłyszał: „Gdzie jest to bydlę?”

- Pani wybaczy, ale to nie mięsny... - odpowiedział Aleksander, ale zanim dokończył, kobieta sięgnęła po księgę wpisów. Nie znalazła tego, czego szukała. Podeszła do najbliższych drzwi - otworzyła je bez pukania. Zajrzała do środka. Kolejne były wejściem do łazienki - tam też sprawdziła, czy nie ukrywa się za nimi mąż. Gdy zaczęła szarpać klamki pokoi gościnnych, właściciel pensjonatu musiał zareagować. Najpierw zażądał, aby się uspokoiła, potem postraszył policją.

- I to był mój błąd - ocenia Aleksander. - Najpierw dostałem torebką w łeb, a potem kopniaka... Wiadomo gdzie. A ta jędza dalej otwierała drzwi. Całe szczęście nie trafiła na nikogo w łóżku. Z wyjątkiem męża, który ubierał się właśnie do samochodu. Rzuciła się na niego z pazurami. Znała się na unieruchamianiu facetów. Gościu też zarobił kopniaka, a jak upadł to dopiero się zaczęło... Myślałem, że go zatłucze. Wtedy ta dziewczyna, z którą przyjechał, próbowała go ratować. Krótka wymiana zdań i żona pędziła ją wyzwiskami aż do chodnika, a torebką machała tamtej nad głową jak maczugą. Nie wróciła do męża. Ze swojego samochodu wystawiła na ulicę walizkę, a obok na kupę zwaliła garnitury.

W kolejnych latach pojawiło się jeszcze kilka zazdrosnych żon. Ale żadna nie była nawet w połowie tak odważna, jak ta pierwsza. Raz też pojawił się mąż. Zaatakował kochanka żony, wywiązała się bijatyka, zakończona interwencją policji z użyciem „bezpośrednich środków przymusu”.

- Całe szczęście, że większość moich gości to ludzie spokojni - wzdycha Aleksander i znów sięga po krzyżówki. - Tacy zwykli, nieszczęśliwi...

Samochody na parkingu przed pensjonatem to auta średniej klasy. Żaden nie ma w środku skóry, żaden nie ma napędu hybrydowego. Ich właściciele rzadko kiedy płacą za pokój kartą kredytową. Wolą gotówkę. To bezpieczniejsze dla wszystkich. Niektórzy nawet dokładają parę dych, żeby nie bawić się w spisywanie dowodów osobistych. Inni targują się o cenę, nieśmiało sugerują, że dla „stałych klientów powinny być zniżki”.

- Czasem, kiedy słucham takiego sknerusa, to zastanawiam się, czy jego żona wie, jakim jest dobrym mężem? - dodaje Aleksander. - Popatrz, nawet na kochance na boku stara się zarobić. Jej pokazuje, jakie jest wielkie panisko, a jak przychodzi do płacenia, to kombinuje jak tu zaoszczędzić ze dwie dychy.

Ale ze sknerusami Aleksander przynajmniej może porozmawiać. Większość gości pokornie przemyka do pokoi. I słychać ich tylko przez ściany, kiedy zabiorą się do miłosnego dzieła. Wychodzą zazwyczaj nad ranem albo w środku nocy. Nie sprawiają problemów, nie chcą nikomu zawadzać, rzadko kiedy są pijani.

Jak tamta para z Torunia. On wysoki, ona długowłosa. On gadatliwy, ona małomówna. On za kierownicą, ona zostawiała dowód osobisty w recepcji. Pierwszy raz przyjechali którejś jesieni. Aleksander wziął ich za parę kolejną, typową parę - on płaci, więc wkrótce przywiezie kolejne kochanki.

Przez pensjonat do ołtarza

- Przyjeżdżali przez dwa lata - wspomina właściciel pensjonatu. - Nie byli regularni, to znaczy nie mieli określonego dnia, kiedy wynajmowali pokój. Za każdym razem chyba musieli kombinować. On wyglądał na bardzo nieszczęśliwego, ją kilka razy widziałem, jak nerwowo rozmawia przez telefon, chyba z mężem, który wyjechał do Norwegii. Któregoś lata przyjąłem przez Internet zamówienie na wynajęcie całego pensjonatu, łącznie z jadalnią. Okazało się, że to było ich ostatnie spotkanie. Ostatnie przed ślubem. Nawet przysłali mi zaproszenie do kościoła. Straciłem klientów, ale nie żałuję. W sumie dzięki mojemu pensjonatowi ten ich związek przetrwał. Słyszałem, że mieszkają teraz gdzieś na uboczu z trójką dzieci.

Wróć na expressbydgoski.pl Express Bydgoski