Ktoś, kto zaakceptował tymczasową organizację ruchu podczas prac budowlanych na skrzyżowaniu Focha z Królowej Jadwigi, powinien smażyć się w piekle.
<!** Image 2 align=none alt="Image 169604" sub="Skrzyżowanie ulic Focha i Królowej Jadwigi. Bydgoska odmiana rosyjskiej ruletki. Fot. Tadeusz Pawłowski">
Do wczoraj jazda tamtędy od strony dworca kolejowego przypominała rosyjską ruletkę. Grę o życie rozpoczynaliśmy na „Królówce”, po minięciu Multikina. Lufa do skroni i strzał pierwszy, sygnalizacja świetlna wszędzie jest wyłączona: przeskoczę nitkę Focha przed sunącymi od centrum wozami, czy nie przeskoczę, bo ktoś jadący przede mną nie zrobi mi miejsca na wąskim skrawku asfaltu między jezdniami? Strzał drugi: nadjedzie tramwaj, gdy będę między jezdniami, i staranuje mnie, czy może motorniczy miał mądrzejszych instruktorów na kursie niż mają kierowcy ciężarówek i zatrzyma się, bym mógł zjechać z torów? Strzał trzeci: kierowcy stojący na Focha w korku do skrętu w Królowej Jadwigi przepuszczą mnie przez swój pas, czy będą widzieć tylko czubek własnego nosa, a mnie zmuszą do tkwienia na torach w nieskończoność? I wreszcie strzał czwarty: najbardziej ryzykowny w bydgoskiej odmianie rosyjskiej ruletki: gdy wjadę między uprzejmych kierowców stojących w korku do skrętu w Królowej Jadwigi i zacznę odbijać w lewo, na sąsiedni pas, którego widzę tylko skrawek, to czy wpadnę wprost pod koła auta prującego Focha w stronę centrum, czy będę miał sporo szczęścia i wpasuję się na pustą chwilowo nitkę? Przyznam się, że podczas wykonywania tego najtrudniejszego strzału w ostatnim tygodniu dwa razy znalazłem się na progu śmierci. Za pierwszym razem wyhamowałem w ostatniej chwili, za drugim - refleksem wykazał się kierowca opla, na którym wymusiłem pierwszeństwo. Przy okazji: przepraszam i dziękuję, nieznany dobroczyńco!
<!** reklama>
***
Aby bawiący się w ruletkę bydgoszczanie mieli jeszcze lepsze złudzenie wietnamskiej dżungli, drogowcy zostawili im końcówkę Królowej Jadwigi w stanie kojarzącym się z drogą do Hanoi po dywanowym nalocie amerykańskich bombowców. We wczorajszym „Expressie” informowaliśmy, że od dziś na wiele miesięcy zamknięta zostanie północna nitka Focha, opatrując wieść tytułem: „Uwaga, drogowa gehenna!”. Zgłaszam wobec tego nagłówka votum separatum. Gehennę tośmy już w tym miejscu przeżyli. Teraz przynajmniej nikt tam nie zginie.
***
Inną plagą postraszyła nas w tym tygodniu Enea, czyli spółka trzymająca Bydgoszcz i okolice pod prądem. Miasto nie może się z nią dogadać w sprawie opłat za konserwację lamp. Enea grozi więc miastu wyłączeniem oświetlenia ulic. Egipskie ciemności miały rozpocząć się od 1 kwietnia. Na szczęście któraś ze stron pękła w tej swoistej próbie sił i weekend ślepców nam nie grozi. W poniedziałek zwaśnieni rozpoczną dalsze rozmowy. Zastanawiam się, po co. Tyle się w Polsce mówiło o wolnym rynku dostawców energii. Nie tylko miasto, także każdy z nas ma prawo wybrać sobie dowolnego operatora i to z nim zawrzeć umowę. Dlaczego zatem tak duży, smakowity klient jak 360-tysięczna Bydgoszcz nie wypnie się na chciwą Eneę i nie poprosi o prąd innego operatora? O tym, że nie jest to czysto teoretyczna możliwość, przekonuje lektura czwartkowego wydania toruńskiego dziennika „Nowości” i w nim artykułu pod mocnym tytułem: „Enerdze już dziękujemy”. Niezorientowanym wyjaśniam, że Energa to toruńska odmiana Enei, a z artykułu wynika, że Starostwo Powiatowe, Urząd Miasta Torunia i Toruńskie Wodociągi „już zmieniły sprzedawcę energii albo planują to zrobić w najbliższym czasie”. Komu jednak zaufać, skoro zawodzą obaj możnowładcy w sąsiednich księstwach: Energa w Toruniu i Enea w Bydgoszczy? Okazuje się, że chętnych można szukać po całym kraju: na przetarg ogłoszony przez Toruńskie Wodociągi zgłosiło się aż sześć firm - oprócz Energi i Enei, tacy potentaci jak Tauron czy PGE. I to właśnie PGE od 1 lipca najprawdopodobniej będzie dostarczała prąd do Toruńskich Wodociągów. A więc jednak można pozbyć się lokalnego monopolisty, gdy okaże się nieznośnym krwiopijcą.