Sprawa pojawiła się przy okazji kontroli skarbowych u zawodników. Zakwestionowano fakt, że żużlowcy rozliczają się jak przedsiębiorcy, a nie osoby fizyczne. Dzięki temu płacą niższe podatki (liniowy - 19 proc.). Gdyby rozliczali się jako osoby fizyczne, szybko przekroczyliby próg 32 procent. W dodatku nie mieliby prawa wystawiać klubom rachunków VAT. Sprawa zaszła daleko - Naczelny Sąd Administracyjny orzekł, że działalność żużlowców różni się od klasycznej działalności przedsiębiorców i zawodnik Startu Gniezno Adam Skórnicki musi zapłacić zaległe podatki. A to groziło lawiną kolejnych kontroli i wyroków.
[break]
Konsekwencje tego mogłyby być ogromne. Gdyby każdy z żużlowców miał oddać zaległe podatki (z ustawowymi odsetkami) za pięć ostatnich lat, prawdopodobnie musiałby ogłosić bankructwo. Podobnie byłoby z klubami, które musiałyby oddać pieniądze za odliczany przez pięć lat VAT, wystawiany w rachunkach przez zawodników. Poza tym to kluby powinny odbierać z wynagrodzeń podatek dochodowy od swoich pracowników (czyli żużlowców) i również z tego powodu miałyby duże nieprzyjemności.
Na pomoc ruszyli parlamentarzyści (m. in. b. żużlowiec Robert Wardzała i Łukasz Borowiak), szef związku zawodowego żużlowców Krzysztof Cegielski oraz prezes Ekstraligi Żużlowej Wojciech Stępniewski.
O interpretację do ministerstwa finansów zwrócił się też były jego szef, Jan Vincent-Rostowski. Kilka dni temu, na kilkadziesiąt godzin przed eurowyborami, w których kandydował, ogłosił „radosną informację”, że otrzymał odpowiedź i żużlowcy oraz działacze klubowi mogą spać spokojnie.
- Urzędy Skarbowe i Urzędy Kontroli Skarbowych otrzymały interpretację, jak powinny traktować działalność żużlowców - stwierdził Jan Vincent-Rostowski. - Jest ona korzystna dla zawodników i klubów. Zawodnicy będą mogli rozliczać się jak przedsiębiorcy, z 19-procentowym podatkiem, a także wystawiać rachunki klubom. Nikt nie będzie musiał płacić ani jakichś zaległych podatków, ani odsetek.
Wszystkim w środowisku żużlowym spadł kamień z serca.
- Przez wiele lat płaciłem rzetelnie podatki, wydawało mi się, że wszystko jest w porządku, a tu nagle spadł na mnie cios - mówi Adrian Miedziński, żużlowiec Unibaksu Toruń. - Przyszła kontrola i zacząłem się obawiać, że nagle będę miał do zapłacenia jakąś ogromną kwotę zaległości. Na pewno gdzieś to cały czas siedziało mi w głowie. Nie wierzę, żeby inni zawodnicy też o tym nie myśleli. Przecież nie można porównywać naszej działalności z np. piłkarzami, którzy z klubu dostają wszystko i tylko wykonują pracę. My musimy kupić sprzęt, zatrudnić mechaników, zapewnić sobie transport itd. Na szczęście zostało to uwzględnione.
Według niektórych oszacowań, przy niekorzystnej interpretacji żużlowy światek musiałby oddać fiskusowi nawet miliard złotych.