
Zwłaszcza, że TVP prezesa Kurskiego - nie reagując na bieg zdarzeń, nie kupując od Canal+ szczypiorniaka, by nieść go pod strzechy - pozbawiła naród radości i poczucia patriotycznej wspólnoty, a siebie szansy na zrobienie wizerunkowego prezentu przywódcom państwa. Ileż można było upiec pieczeni na jednym ruszcie...
Przypomnijmy: najpierw, miesiąc temu, najlepszy klub dumnego kraju znad Wisły dowiódł swej wyższości nad Flensburgiem, awansując do Final Four. Rzecz np. w futbolu niewyobrażalna, bo to tak jakby Legia weszła do czołowej czwórki Europy kosztem Borussii Dortmund. A tu Polak potrafi! Wprawdzie potęgę Vive zbudował Holender (tirami używanych ciuchów dla „second handów”), ale nie róbmy z tego zagadnienia. Ważne, iż zespół pokazał, że nie będzie Niemiec pluł nam w parkiet.
W ten weekend w półfinałach los zetknął słynny niemiecki THV Kiel z Veszprem czyli z naszymi braćmi (ostatnio wzorami do naśladowania) Węgrami, a Vive z Paris St. Germain - inwestycją niejakiego Nassera Al Kelafiego (islam atakuje zewsząd) w światowe gwiazdy tej dyscypliny. Oficjalnie jednak starli się koalicjanci ze środkowo - wschodniej Europy Madziarzy i Polacy z unijnymi uzurpatorami z Niemiec i Francji. Samych meczów, zwłaszcza dwa dni po, nie ma sensu relacjonować. Kto nie widział, niech żałuje. Żadne pióro, choćby nawet wskrzesić Bohdana Tomaszewskiego, nie opisze wzlotów, upadków i znów wzlotów Vive. Żadna retransmisja nie odda utraconych emocji. Ani otoczki...
W sobotę na trybunach szaleństwo połączonych polsko - węgierskich sił, wśród których aż prosiło się zobaczyć premier Szydło za rękę z panem Orbanem, a może i nawet z żoliborskim naczelnikiem naszego państwa. Czemu nikt o to nie zadbał, nie rozumiem. Zwłaszcza, że triumf naszej cywilizacji oglądało w Kolonii tysiące Niemców, a ich rodak - Reichmann - tyrał dla polskiego pracodawcy nie gorzej niż Polacy na budowach w Westfalii.
No i kto jest debeściakiem Europy? A tak poważnie: viva Vive! Dokonaliście czegoś nieprawdopodobnego.