Zpunktu widzenia osoby, która osobiście nie musi być już zainteresowana tematem szkoły podstawowej, gimnazjum i liceum, nie mogę oprzeć się wrażeniu, że reforma szkolnictwa rozpoczęła się od powstania gimnazjum i do dziś nie widać jej końca.
Jestem tym szczęśliwym - dla szkolnych wizjonerów pewnie mało nowoczesnym - przypadkiem z rocznika, który jako ostatni kończył podstawówkę i w wieku 15 lat musiał postarać się o przyjęcie do dobrego liceum, technikum lub zawodówki. Kończąc ósmą klasę, można było się zorientować, czy chciało się uczyć dalej, ale nikt nie musiał planować jeszcze swojej kariery zawodowej... Tymczasem teraz liczba i jakość kombinacji edukacyjnych sprawia, że każdy laik, każdy, kto nie ma dzieci, łatwo się w tym temacie gubi. Dzieci i rodzice również. Nie przyłączam się do zamieszania wokół historii. Nie zamierzam podważać zasadności wszystkich zmian. Nie uważam, że powinno zostać po staremu, bo w końcu rynek pracy i rynek edukacji się zmienia. Ale mam wrażenie, że dzieci - począwszy od 13-latków, którzy kończą podstawówkę i muszą wybrać gimnazjum, przez gimnazjalistów wybierających licea i technika na przyszłych studentach kończąc - mierzą się z systemem, który oferuje im szereg szczegółowych specjalizacji.
<!** reklama>
To jest trochę przerost formy nad treścią, który w efekcie może doprowadzić do wielkiego bałaganu w głowach młodych ludzi. Kierunki zmieniają się w zależności od zapotrzebowania, a dzieci i nastolatkowie - zamiast skupić się na rozwoju i spokojnym dorastaniu - lawirują pomiędzy hasłami i starają się wykształcić na modelowego absolwenta.