Poniedziałek, 1 lipca, ok. godz. 8.50. Do dziadka z 6-letnią wnuczką i 7-letnim wnukiem, znajdujących się przed piekarnią Piekuś na ul. Ogrody w Bydgoszczy, podchodzi mężczyzna i zagaduje o ogień, by zapalić papierosa. W tym samym czasie z auta marki Peugeot wybiega czterech innych mężczyzn, zabierają dzieci do samochodu, który odjeżdża z piskiem opon. Wszystko dzieje się bardzo szybko - na oczach dziadka i kilku świadków. To jet wersja zdarzeń przedstawiona „Expressowi Bydgoskiemu” przez najbliższych matki dzieci, która w tym czasie była w pracy. Sprawa została zgłoszona na policję.
Ojciec sam zadzwonił na policję, by powiedzieć, że...
- Potwierdzam, że policjanci z bydgoskich Wyżyn otrzymali zgłoszenie dotyczące zabrania małoletnich dzieci wbrew woli matki, przez ojca. Ustalamy okoliczności tej sprawy. W tym momencie możemy z całą pewnością stwierdzić, że sprawa ma wymiar konfliktu rodzicielskiego. O sprawie powiadomiliśmy już sąd rodzinny w Bydgoszczy - przekazał nam kom. Przemysław Słomski z zespołu prasowego Komendy Wojewódzkiej Policji w Bydgoszczy i dodał, że ojciec dzieci sam zadzwonił do oficera dyżurnego komisariatu na Wyżynach, informując, że zabrał dzieci. Mężczyzna miał powiedzieć policji, że zrobił to dlatego, że ma ograniczony kontakt z dziećmi.
Taki post pojawił się 1 lipca na Facebooku:

- To nieprawda. Ojciec widywał się z dziećmi, był u nas w domu i spędził czas z maluchami dzień przed tym zajściem przed piekarnią. Półtora tygodnia temu siostra zgłosiła na policję, że jest śledzona - mówi nam pan Łukasz, wujek dzieci.

Gajewska o poparciu wyborców dla Rafała Trzaskowskiego w drugiej turze
Była „domowym więźniem” - twierdzi brat
Jak się dowiedzieliśmy, ojciec dzieci nie ma ograniczonych praw rodzicielskich ani wyznaczonych przez sąd godzin odwiedzin. O ustalenie zasad opieki nad dziećmi od nieco ponad miesiąca miała zabiegać kobieta, która po 10 latach zdecydowała się odejść od partnera i ojca swoich dzieci, z którym mieszkała pod Warszawą.
Zobacz również:
- Była „domowym więźniem”. Przez trzy lata nie mieliśmy z nią kontaktu, bo jej partner tego zakazywał. Moja siostra jest już drugą kobietą, która odeszła - też z dwójką dzieci - od tego mężczyzny. Siostra w maju wyprowadziła się od niego i przyjechała do Bydgoszczy. Tu zaczęła funkcjonować normalnie - ma mieszkanie, pracę. Krótko po przybyciu do Bydgoszczy wystąpiła do sądu o przyznanie opieki i o tzw. zabezpieczenia, że to ona jest opiekunem dzieci, aby nie doszło do sytuacji, jaka, niestety, właśnie się wydarzyła - mówi nam pan Łukasz, brat matki dzieci, zabranych wczoraj przez ojca z ulicy Ogrody na Wyżynach.
Rodzina ma swoją wersję zdarzeń i żal do policji
- Nie zgadzamy się z oficjalnym komunikatem policji, która informuje, że ojciec „zabrał” dzieci. To było porwanie wykonane przez obcych nam mężczyzn, jak przypuszczamy na zlecenie ojca, któremu prawdopodobnie dzieci zostały później przekazane - przedstawia swoją wersję zdarzeń brat kobiety, do której ani córeczka, ani synek wczoraj (1 lipca) nie wrócili.
- Mamy żal do policji, która dotąd nie przesłuchała trzech świadków całego zajścia - powiedział w poniedziałek wieczorem pan Łukasz i pytał, dlaczego policja nie uruchomiła Child Alert. - Jaką pewność miał policjant dyżurny, że przez telefon rozmawia właśnie z ojcem dziecka, a nie z jednym z porywaczy? A gdyby dzieciom stało się coś złego, czy wtedy policja wydałaby komunikat, że zrobiła wszystko, co w jej mocy? - kontynuuje brat kobiety.
Jak się nieoficjalnie dowiedzieliśmy, policja wie, gdzie przebywa ojciec wraz z dziećmi. Ponoć są one bezpieczne. Z kolei pan Łukasz twierdzi, że już od minimum półtora tygodnia kobieta była śledzona. - Jeździło za nią czarne bmw na lubelskiej blachach. Mężczyzna z auta nawet robił mojej siostrze zdjęcia. Wezwała policję, patrol wylegitymował tego pana. I nic z tego nie wynikło - opowiada pan Łukasz, który zaprzecza wersji ojca dzieci jakoby miał utrudniany kontakt. - Od końca maja przyjeżdżał do dzieci praktycznie co tydzień, przywoził im zabawki, bawił się z maluchami - mówi.
Sąd zajmie się sprawą szybciej?
Co dalej stanie się z dziećmi, kluczową rolę odegrać powinien teraz sąd. Jak się dowiedzieliśmy, nim doszło do zdarzenia na Wyżynach, termin pierwszej sprawy został wyznaczony na początek sierpnia. Brat kobiety nie ukrywa, że nagłośnił sprawę w mediach społecznościowy, po to, by tok postępowania organów ścigania i sądu nabrał szybszego tempa. Nasz informator twierdzi jednak, że policja w sytuacji, gdy opieka prawna nie jest uregulowana, nie mogła odebrać dzieci ojcu, który na razie ma prawo z nimi przebywać tak samo, jak matka. - Niestety, przy rozpadach związków to zwykle dzieci stają się kartą przetargową - podkreśla nasz informator.
Rodzina matki dzieci konsultowała się już z prawnikiem. Rozważa złożenie oficjalnie skargi do komendanta na działania policji. I nadal apeluje do świadków całego zajścia z 1 lipca ok. godz. 8.50 przed piekarnią na ul. Ogrody o zgłaszanie się na komisariat policji na Wyżynach.
Kontaktu do ojca dzieci nie udało nam się wczoraj (1 lipca) zdobyć.
Aktualizacja [2 lipca]: - Dzieci są pod dobrą opieką. Jestem w stałym kontakcie z policją. Nie mam ograniczonych prawa rodzicielskich - powiedział nam ojciec dzieci, z którym 2 lipca udało nam się skontaktować telefonicznie.
Poruszający wpis na Facebooku: