A tu z dużej chmury mały deszcz i słabe widoki na końcowy sukces. Mało tego - w środę może być już po finale. Oby nie.
Gdy koszykarki Artego na koniec sezonu zasadniczego wygrały na parkiecie Wisły Kraków i do play-off wystartowały z 1. miejsca, a potem w ćwierćfinale i półfinale odprawiły rywalki z kwitkiem, a „Biała Gwiazda” męczyła się w półfinale aż pięć meczów, wydawało się, że podopieczne Tomasza Herkta są w korzystniejszej sytuacji przed finałową rywalizacją.
Wszystko działało na korzyść bydgoszczanek - handicap meczu na własnym parkiecie, więcej czasu na regenerację po półfinałach, korzystniejszy bilans bezpośrednich spotkań w tym sezonie. Jedno tylko nie zadziałało - doświadczenie w walce o główne trofeum.
Sezon zasadniczy sezonem zasadniczym, pierwsze miejsce pierwszym miejscem, ale finał i tak zawsze zaczyna się od zera. Przed pierwszą piłką wyrzuconą przez sędziego w górę każda z drużyn teoretycznie ma po 50 procent szansy na końcowy sukces. Jednak krakowianki dwukrotnie zdobyły Bydgoszcz i zanosi się na powtórkę z ubiegłego roku. Czyli kolejne złoto dla rywalek, a srebro dla naszych koszykarek.
Trzymajmy się jednak tych myśli ku pokrzepieniu serc, że dopóki piłka w grze, albo że nadzieja umiera ostatnia...
Gdyby zawodniczkom Artego udało się odwrócić losy tego finału, byłoby to nie tylko mistrzostwo Polski, ale mistrzostwo świata.