Rozmowa z JERZYM RIEGLEM, artystą fotografikiem, który obchodzi jubileusz 80-lecia urodzin.
<!** Image 2 align=right alt="Image 164952" sub="Fot. Piotr Czekalski">Ma Pan swój portret w izohelii?
Zaskoczę panią - jeden jedyny, ale mam. Wprawdzie autoportrety to specjalność malarzy, którzy potrafią czasem dodać sobie tu i ówdzie jakiś szczegół... Najchętniej wieniec laurowy. Żartuję!
Myślałam raczej, że Pan, jak ten szewc, co bez butów chodzi...
Bo też nigdy dotąd się nie portretowałem, aż Galeria Miejska bwa zorganizowała w zeszłym roku wystawę „Hallo!” i nie było wyjścia - na tę okoliczność już musiałem zrobić sobie portret.
Robiąc zdjęcia w izohelii, podkreśla Pan, że to hołd dla odkrywcy tej metody - naukowca i fotografika Witolda Romera. Coś musiało jednak urzec Pana w tej fotografii. Co to było?
Oj, to tak, jakby mnie pani pytała o kobiety: dlaczego ta mi się podoba, a nie inna. W przypadku technologii izohelii chyba ważne było, że dawała efekt najbardziej zbliżony do poligrafii. Ojciec Romera, znany kartograf, miał drukarnię. Syn - podpatrując jak powstają mapy - wpadł na pomysł wykorzystania tego przy fotografii.
<!** reklama>A Pan kiedy na to wpadł?
W 1964 r., gdy mieszkaliśmy przy ul. Warszawskiej, w kuchni stała taka stara plata, inaczej mówiąc, kuchenka z fajerkami, która miała żeliwne drzwiczki. To one znalazły się na moim pierwszym zdjęciu w technice izohelii. Potem przerzuciłem się na portret i pejzaż, aż te drzwiczki na jakiejś wystawie zobaczyła pani Nina Gardzielewska, znana wówczas u nas fotografik, i rzekła: „Panie Jerzy, rób Pan tak dalej”. Jak powiedziała, tak zrobiłem, bo ja zawsze słucham kobiet (śmiech) I dobrze na tym wychodzę!
Od tej pory, zacytuję definicję, przekopiowuje Pan kilkakrotnie czarno-biały negatyw na błonę i wykorzystując zróżnicowanie czasów ekspozycji, po przeniesieniu na papier, otrzymuje zdjęcie-grafikę. To strasznie pracochłonne i bardziej przypomina mi laboratorium alchemika...
W sprawie ciemni fotograficznej z czerwonym światełkiem można mieć inne skojarzenia (śmiech), ale na poważnie - przy izohelii potrzebne są: czas, cierpliwość oraz, a może przede wszystkim, pasja. Tu nic nie działa na jeden przycisk.
Miał Pan w ogóle w ręku cyfrówkę?
Owszem, ale aparatu cyfrowego używam tylko wtedy, gdy na ulicy ktoś poprosi, abym mu pstryknął zdjęcie. Z uprzejmości nie odmawiam.
WARTO WIEDZIEĆ
Z okazji jubileuszu przyjaciele pod wodzą Łukasza Płotkowskiego i Piotra Czekalskiego (ucznia naszego bohatera) przygotowali Jerzemu Riedlowi rodzaj benefisu. Spotkanie odbędzie się 21 stycznia o godz. 19.00 w „Cafe Pianola” i jest otwarte dla wszystkich wielbicieli talentu artysty, takich jak Katarzyna Borkowska-Kiss, która swą prywatną kolekcję izohelii Jerzego Riedla wypożycza na jubileusz. Na wystawie nie zabraknie też zdjęcia słynnych drzwiczek, które okazały się dla poligrafa drzwiami do innego świata, a na pewno do Związku Polskich Artystów Fotografików. Na imprezie będzie wiele niespodzianek. Zdradzimy jedynie, że zabrzmi ulubiona przez jubilata muzyka z filmu Chaplina „Światła rampy”.