Ursusowaty dźwięk pojawiał się tam co wieczór i oznaczał, że personel włączył maszynę do okadzania komarów. Ustrojstwo hałasowało ze 20 minut. Ulga, jaką odczuwaliśmy, trwała góra dwie godziny. Potem komary wracały i kłuły ze zdwojoną mocą. Nie wiem, ile takie okadzanie kosztuje. Podejrzewam , że niemało. Wysiłki te kojarzą mi się z walką z kretami w ogrodzie. Ilu gospodarzy, tyle pomysłów. Tylko krety nic sobie z tego nie robią.
W porównaniu z kretami komary są jednak bardziej sprawiedliwe. Kret potrafi dokładnie zryć twój ogródek, ale sąsiada nawet nie napocznie. Komar jak już nadleci, kłuje w całej okolicy. W tym roku dziwnie długo ich nie było. Jeszcze dwa tygodnie temu wieczorami można było spokojnie wyjść na spacer czy posiedzieć na tarasie przy kawce. Teraz musimy o tym zapomnieć. I na nic się zdają odstraszacze. Ci bardziej wrażliwi na komarze tortury muszą się natomiast rujnować na maści (mała tubka fenistilu kosztuje minimum 17 zł).
I to jest jakiś pomysł dla tych, którzy chcą zatrzymać pokłutych turystów. Obok poidełek w miejscach, do których przyjeżdżają ludzie, postawmy dozowniki z maścią na ukąszenia.
