Żona Jana Rulewskiego targnęła się na życie. Myślę, że ta informacja wstrząsnęła nie tylko naszą redakcją. Stało się tak nazajutrz po akcji prokuratury i policji, mającej związek z nielegalnym kopiowaniem podręczników akademickich w zakładzie kserograficznym żony bydgoskiej legendy „Solidarności” i kandydata na prezydenta Bydgoszczy.
Trudno w tej chwili ocenić, na ile współmierna była reakcja organów ścigania do opisywanej przez „Express” sprawy, niewiele też wiemy o kulisach tragicznej decyzji pani Katarzyny.
Jesteśmy głęboko poruszeni tym, co się stało i otwarcie przyznajemy, że te wydarzenia przekroczyły poziom naszej wrażliwości.
Niełatwo pozbyć się wrażenia, iż świat polityki, bo trudno od niej abstrahować w tym smutnym momencie, niebezpiecznie zaczyna ocierać się o sferę swego rodzaju obłędu - aresztowania, przeszukania, prokuratura, policja, dowody i teczki oraz miotane na lewo i prawo oskarżenia.
<!** reklama right>Środki masowego przekazu, w tym także i nasza gazeta, stają się, relacjonując rzeczywistość, mimowolnym uczestnikiem wydarzeń i ich konsekwencji, na które pozbawieni jesteśmy najczęściej jakiegokolwiek wpływu.
Nie byliśmy i nie staniemy się też stroną jakiekolwiek politycznego sporu, tym bardziej, że sfera życia publicznego coraz bardziej uwiera nie tylko nas, dziennikarzy.
Nas, w których opisywana rzeczywistość polityczna i jej mechanizmy budzą po kolei niesmak i przerażenie. Trudno nie być przerażonym, gdy słyszy i czyta się o tym, że oficjele nagrywają nawet towarzyskie rozmowy, a magnetofon, ba, czasem nawet wariograf stały się w polityce urządzeniami tak niezbędnymi, jak pióro czy długopis. Trudno też dziś nie współczuć tragedii, jaka dotknęła rodzinę państwa Rulewskich.
Wszystko to nie tylko powoduje strach i martwi, ale pozwala zadać pytanie: dokąd nas to zaprowadzi?