https://expressbydgoski.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Dojrzewanie z urną

Jarosław Reszka
W internetowej biografii Camerona Crowe’a można przeczytać, że jest reżyserem, o którym się mówi, że nie zrobił żadnego złego filmu. Ale to jeszcze nie musi oznaczać, że zrobił same dobre. Takim na pewno był „Jerry McGuire”.

<!** Image 1 align=left alt="Image 20206" >W internetowej biografii Camerona Crowe’a można przeczytać, że jest reżyserem, o którym się mówi, że nie zrobił żadnego złego filmu. Ale to jeszcze nie musi oznaczać, że zrobił same dobre. Takim na pewno był „Jerry McGuire”. Natomiast „Elisabethtown”, który właśnie trafił do wypożyczalni, jest już dziełem kontrowersyjnym. Crowe, jako reżyser i scenarzysta, znów podrążył swój ulubiony temat młodego człowieka, który stanął na życiowym rozdrożu. Drew Baylor (gra go Orlando Bloom) po sześciu latach pracy jako projektant w dużej firmie obuwniczej zawędrował na sam branżowy szczyt. Poznajemy go jednak w chwili, kiedy boleśnie przekonuje się, że na szczyt idzie się długo i z mozołem, natomiast spada z niego błyskawicznie. Jego nowy projekt okazał się klapą nad klapami. Z tego powodu właściciel firmy stracił blisko miliard dolarów, a Drew - „tylko” pracę. Nieszczęścia chodzą parami. Tego samego dnia bohater dowiaduje się, że zmarł mu ojciec, z którym stracił kontakt, kiedy zaczął robić karierę. Pogrzeb ma odbyć się w rodzinnych stronach ojca - tytułowym Elisabethtown, prowincjonalnej mieścinie w Kentucky. Nie znają tam Drew, ale znają jego sławę i są z niego dumni. Nie przepadają natomiast za jego matką, mając jej za złe, że onegdaj uwiodła ojca Drew i spowodowała, że wyniósł się do Kalifornii. Pogrążonego w depresji Drew czekać więc będzie trudna rodzinna przeprawa. W samolocie do Kentucky poznaje jednak niezwykłą stewardessę, która stanie się jego Aniołem Stróżem. Dzięki Claire (rola Kirsten Dunst, którą z Bloomem ponoć połączył romans na planie tego filmu) Drew na nowo będzie poznawał życie i przekona się, iż może być ono piękne także poza biurowcem wielkiej korporacji. Moim zdaniem, głównym grzechem „Elisabethtown” jest nierówność. Opowieść zaczyna się banalnie, potem przechodzi przez fazę sentymentalnej nudy, pięknie rozwija skrzydła w środkowej części, by w finale zapikować w dół, do poziomu szmiry z zawsze słusznym morałem. Jest też w filmie perełka. To scena, w której matka Drew wygłasza pożegnalne przemówienie na stypie po mężu, zakończone... pokazem stepowania. Wielkie brawa dla Susan Sarandon, grającej tę postać. Swoją drogą, trudno uwierzyć, że pani Sarandon w tym roku kończy sześćdziesiątkę. Takie cuda na odcinku zmagań ze starością mogą się zdarzać chyba tylko w Mieście Aniołów.

„Elisabethtown”, reż. Camerona Crowe

Polecane oferty
* Najniższa cena z ostatnich 30 dniMateriały promocyjne partnera
Wróć na expressbydgoski.pl Express Bydgoski