„Notoryczni debiutanci” to zaskakujący tytuł dopiero drugiej płyty zespołu Muchy. Może trzecią opatrzą nazwą „Permanentni debiutanci”? Ale do rzeczy.
<!** Image 2 align=right alt="Image 147365" >Poznaniacy to profesjonaliści,
o czym świadczy ten właśnie album. Udało się im nagrać dopracowany pod względem produkcyjnym krążek, na którym znalazło się wiele fajnych melodii i ciekawych historii. Jednak „Notoryczni debiutanci” (wydawca - Sony Music) to płyta zachowawcza, na której nie znajdziemy jakichś artystycznych szaleństw ani stylistycznych kombinacji. W miarę słuchania zaczyna po prostu nieco nudzić.
Muszę też dodać, że zupełnie nie odpowiada mi taki styl poprockowego grania, który wybrały Muchy. Preferują stosunkowo ładne piosenki, które rozpisują na brzdąkające i ugrzecznione gitary (singlowe „Przesilenie”), ale także
- niestety - na sentymentalne smyczki („W zasięgu ramion”)
i akordeon („Kołobrzeg - Świnoujście”). W wielu utworach czuje się zafascynowanie brytyjskim avant-popem, a to nie moja bajka. Po prostu kilku nagraniom przydałaby się odrobina dawnej zadziorności, a wówczas nie pojawiałoby się wspomniane poczucie monotonii.
<!** reklama>Muchy nagrały zestaw melodyjnych kawałków, które jednak jako całość w postaci albumu lekko rozczarowują. Może kolejny „debiut” wypadnie bardziej przekonująco?
White Stripes z kolei to jeden z najdziwniejszych zespołów w historii rocka. Złożony jedynie z dwóch osób, zdołał zdobyć uznanie krytyki i podbić serca słuchaczy na całym świecie. Jego fenomen tkwi głównie w osobowości Jacka White’a, chociaż i Meg White nie można odmówić charyzmy. Ich bezkompromisowy rock z niewielką domieszką bluesowego kołysania już od dziesięciu lat przyciąga surowym brzmieniem. Jak zresztą mogłoby być inaczej, skoro muzykę tworzą gitara, perkusja i głos Jacka? Jak więc ten duet brzmi na scenie? Można się o tym przekonać, słuchając albumu „Under Great White Northern Lights” (Third Man Records). Album składa się z filmu dokumentującego trasę zespołu po Kanadzie oraz krążka live. Trzeba przyznać, że oba robią wrażenie.
Reżyser dokumentu Emmett Malloy świetnie sfilmował podróżujący i koncertujący duet, którego występy odbywały się w tak nietypowych miejscach, jak łodzie, autobusy miejskie, ale też w prowincjonalnych mieścinach, w których o White Stripes pewnie nikt nie słyszał. Płyta audio to prawdziwa dźwiękowa petarda. Już w otwierającym album „Let’s Shake Hands” grupa pokazuje, że na koncercie potrafi wykrzesać energię większą niż niejeden metalowy band. Owszem, razi trochę - przynajmniej mnie - surowy dźwięk, ale mając do dyspozycji tak ubogie środki wyrazu, Jack i Meg i tak radzą sobie znakomicie. Źródłem sukcesu są emocje i spontaniczność na scenie, które pozwalają nawiązać niepowtarzalny kontakt z publicznością.
Ocena: 3/5