Te wszystkie suknie z welonem musiały im się śnić po nocach częściej, niż zmiany prezesów w TVP. Bo „Rolnik szuka żony” – hit publicznej TV od paru sezonów – powinien w końcu skończyć się jakimś happy endem. A bez ślubu przypominał tort, z którego ktoś rąbnął wisienkę.
No i śluby uczestników się posypały, bo mieliśmy aż dwa. Oglądalność więc raczej nie runie, bo program okazał się skueczny... A swoją drogą te prawie 4 miliony oglądaczy to jednak ciekawostka. Bo przecież polska wersja tego formatu pasuje do dzisiejszej telewizji jak prezes PiS do parady równości. W „Rolniku” nie ma fajerwerków ani wygibasów, pani prowadząca nie robi fikołków, a do tego nikogo nie zabijamy SMS-ami i na nic nie mamy wpływu. Możemy sobie co najwyżej pohejtować potem w sieci. No i oglądamy szczęśliwych ludzi, choć podobno zdecydowanie wolimy nieszczęśliwych. Bo bohaterowie „Rolnika” nie budzą współczucia, ale zazdrość – są poukładani, kochają świat, w którym żyją i radzą sobie z nim znakomicieBa, mają możliwości, o których szaraczkowie z miejskich bloków mogą sobie pomarzyć. Owszem, dokucza im samotność, ale zupełnie inaczej niż biedaczynom z „Chłopaków do wzięcia”, których oglądaliśmy z taką nieco paskudnie podszytą litością. Pisałem już kiedyś, że ten program znacznie lepiej uświadomił Polakom, jak zmieniła się nasza wieś po wejściu do Unii, niż tabuny urzędasów od jej promowania.
Wiem, wiem, „Rolnik” to oczywiście format, ale nie wrzucałbym go do gara z typowymi reality shows, bo trochę o Polsce opowiada. I to nie zawsze to, co byśmy chcieli usłyszeć. Z jednej strony największe zainteresowanie kandydatek wzbudził teraz pan Szymon, katolik wybitny i wielbiciel oldskulowego małżeństwa z żoną w kuchni. Z drugiej, jedna z pań z drugiej edycji zmieniła orientację i - jak donosi sieć - związała się z kobietą. Cóż, taki kraj. Zawsze jest się na kogo oburzyć.CP