Z lekkoatletycznych mistrzostw świata w Londynie zapamiętam nie tylko upartą, na szczęście zwycięską walkę z bólem i nerwami Anity Włodarczyk. To także triumfujący amerykański stumetrowiec Justin Gatlin, który na bieżni, przed milionami kibiców, bije pokłony przegranemu w ostatnim indywidualnym biegu, żegnającemu się z wyczynowym sportem Usainowi Boltowi. Zastanawiałem się, jak przyjmie ten hołd i zwycięstwo Gatlina 60-tysięczny tłum na stadionie.
I jak przyjmie inny gest Gatlina, który zaraz po finałowym biegu, w charakterystycznym geście pionowo przyłożył palec do zaciśniętych ust, a potem całą dłoń do ucha. Pierwszy raz od drugiej dyskwalifikacji Gatlina za doping, w 2006 r., widziałem, jak amerykański sprinter domaga się tymi gestami wybaczenia i uznania jego mistrzostwa świata. Mistrzostwa zdobytego po 12 latach od startu w Helsinkach i 11 lat po odebraniu mu dwóch złotych medali za tamten występ.
W minioną sobotę pierwszy raz zauważyłem też, że przez buczenie, od lat towarzyszące pojawieniu się Gatlina na bieżni, przebijają się jakby nieco głośniejsze od buczenia oklaski. Wniosek: kibic nie skała, można zmiękczyć jego serce i doczekać się wybaczenia.
Ten przydługi wstęp poświęcony Gatlinowi prowadzi do czegoś znacznie bliższego kibicowi znad Brdy i Wisły. Przedwczoraj w Sądzie Okręgowym w Bydgoszczy zapadł wyrok, że Adrian Zieliński, sztangista Tarpana, a później Zawiszy Bydgoszcz oraz wieloletni reprezentant Polski, nie musi przepraszać Michała Gniatkowskiego, radcy prawnego z Poznania, za swoją dopingową wpadkę tuż przed startem na igrzyskach w Rio de Janeiro. Pozew był bezprecedensowy, chyba nie tylko w Polsce. Żądanie przeprosin, jak tłumaczył Gniatkowski, wynikało z jego kibicowskiego rozczarowania, po wzruszeniu, jakie przeżył, trzymając kciuki za Zielińskiego, gdy ten w 2012 r. zdobywał złoty medal igrzysk olimpijskich, notabene również w Londynie.
Przeczytaj też:
Adrian Zieliński nie musi przepraszać [wideo]
Przyznaję, że nie jestem przekonany co do intencji, które przyświecały radcy prawnemu z Poznania. Gdy usłyszałem o tej sprawie, pomyślałem, że Gniatkowski chce osiągnąć korzyść materialną w stylu amerykańskich prawników, próbujących wycisnąć pieniądze nawet z kamienia. Nie wprost, bowiem Gniatkowski domagał się jedynie przeprosin Zielińskiego na łamach trzech ogólnopolskich gazet i tysiąca złotych na dwie fundacje wspomagające sportowców. Rozgłos towarzyszący procesowi i ewentualnemu wyrokowi korzystnemu dla radcy prawnemu na pewno jednak uczyniłby Gniatkowskiego sławnym i przysporzył mu klienteli.
Teraz jednak myślę, że domaganie się jakiejś rekompensaty od zawodowych sportowców złapanych na dopingu ma sens. Sport, na szczęście i oby jak najdłużej, zastępuje dziś wojnę. Za harcownikami - reprezentantami kraju - stoją armie fanatycznych kibiców, znacznie chętniej wymachujących na stadionach narodowymi flagami niż podczas oficjalnych świąt. Te histeryczne często reakcje powodują, że ktoś, kto sięga po doping i wpada, kompromituje nie tylko siebie, lecz także kraj i miliony kibiców na stadionach i przed telewizorami. Staje się swego rodzaju zdrajcą. Wiem, że to mocne słowo, ale i emocje są tu ogromne. Tak mocne, że słowo „przepraszam”, które po 2006 r. wielokrotnie wypowiadał Gatlin, wielu kibicom nie wystarcza.
Info z Polski, 10.08.2017