Pierwsza z drużyn, która zamelduje się dziś w następnej rundzie, będzie musiała pokonać nie tylko rywala na boisku, ale również poradzić sobie z niezwykle wymagającymi warunkami atmosferycznymi. Mecz Czechów z Danią zostanie bowiem rozegrany w Baku, gdzie w momencie pierwszego gwizdka termometry mają wskazywać 34 stopnie Celsjusza. W dodatku największe miasto Azerbejdżanu jest najniżej położoną stolicą świata, która znajduje się na wysokości 28 metrów poniżej poziomu morza.
Piłkarze grający do tej pory na stadionie w Baku wspominali o tym, że specyficzny klimat i duszność dają się we znaki. Natomiast kibice i media zwracały uwagę na słabe wypełnienie trybun na obiekcie, który zgodnie z panującymi normami może przyjąć jednorazowo 31 tysięcy fanów, czyli 45 procent swojej pojemności. Jednak do tej pory największa zanotowana frekwencja na stadionie miała miejsce podczas meczu Turków z Walijczykami i wyniosła zaledwie 19 762 widzów. Odległość oraz pandemiczne restrykcje nie zachęcają piłkarskich sympatyków z Europy do odwiedzania dalekiego Azerbejdżanu.
Zawodnicy również nie są szczęśliwi z miejsca rozgrywania ćwierćfinału. – Przykro nam, że musimy grać w Barku, gdzie nie będziemy w stanie ściągnąć naszych rodzin i kibiców. To niewytłumaczalne – przyznał w rozmowie z serwisem sport.ceskatelevize.cz pomocnik Antonin Barak. Gracz Hellasu Verona stwierdził ponadto, że wolałby nawet zagrać z Duńczykami na ich stadionie w Kopenhadze. Nie ma w tym nic dziwnego, ponieważ do Azerbejdżanu z Pragi trzeba lecieć ponad sześć i pół godziny, a do duńskiej stolicy Czesi dostaliby się samolotem w około 90 minut. By dobrze się zaaklimatyzować do tamtejszych warunków, zespół selekcjonera Jaroslava Silhavego przebywa nad Morzem Kaspijskim już od dwóch dni.
- Drużyna Duńczyków nie cieszy się aż tak wielkim poważaniem jak np. Francuzi, ale w rankingu FIFA zajmuje dziesiąte miejsce na świecie. Nie wydaje mi się, żebyśmy przystępowali do nadchodzącego spotkania w roli faworyta, ale chcemy je wygrać, bo mamy świadomość, że stoimy przed ogromną szansą. Warunki będą takie same dla obu drużyn. Liczy się odpowiednie przygotowanie, dlatego odpowiednio nawadniamy nasze organizmy - stwierdził Vladimir Darida, wracający do zespołu narodowego po urazie.

Z Danii do Baku jest jeszcze dalej. Trzeba pokonać ponad 4000 km. Do tej pory drużyna prowadzona przez Kaspera Hjulmanda zagrała trzy spotkania na własnym stadionie i jedno w Amsterdamie, więc tak daleka podróż podczas trwającego Euro to dla niej nowość. Jedynym zawodnikiem reprezentacji nazywanej „duńskim dynamitem”, który ma dobre wspomnienia związane ze stolicą Azerbejdżanu, jest obrońca Andreas Christensen. W maju 2019 w barwach londyńskiej Chelsea wygrał on w Baku finał Ligi Europy.
Selekcjoner ekipy ze Skandynawii skupia się jednak przede wszystkim na aspektach sportowych, przyznając, że wolałby w ćwierćfinale zagrać z Holandią, która została w poprzedniej rundzie wyeliminowana przez Czechów. - Przyjdzie nam się zmierzyć z zespołem, który może dorównać naszej intensywności. Zwyciężając z Rosją i Walią, stopniowo tłamsiliśmy przeciwników, którzy nie wytrzymywali naszego tempa. Teraz będzie o to trudno, gdyż Czesi wyglądają na bardzo dobrze przygotowanych i ich siłą jest kolektyw, a nie umiejętności pojedynczych zawodników. Podobnie jest u nas – zauważył Hjulmand w rozmowie z duńskim DR.

- Od dziecka marzyłem, by grać w takich meczach jak ten sobotni - mówi Kasper Schmeichel, duński bramkarz. - Każde spotkanie w narodowych barwach jest dla mnie niezwykłe. Nie chcemy nikogo zawieść, tylko uczynić naszych rodaków szczęśliwymi. Jesteśmy pod ogromnym wrażeniem wsparcia, jakie otrzymujemy od początku turnieju. Dlatego chcemy znów zapewnić kibicom rozrywkę i atakować, tak jak przeciwko Rosji oraz Walii - dodał.
Czerwono-biali mogą dotrzeć do półfinału wielkiej imprezy po raz pierwszy od 1992 roku. Wówczas zostali mistrzami Europy. Czesi mają w swoim dorobku srebrny medal zdobyty w 1996 roku oraz brąz z Euro 2004.
ZOBACZ TAKŻE:
Londyn skąpany w piwie i euforii. Radość Anglików po wygrane...
