**<!** Image 1 align=left alt="http://www.express.bydgoski.pl/img/glowki/czarnowska_ewa.jpg" >Kiedy siedem lat temu umierał Jan Paweł II, niemal wszyscy, a Polacy szczególnie, zamarli w szczególnym wzruszeniu. Niemal wszyscy mieliśmy poczucie, że oto jesteśmy świadkami przełomowego momentu w dziejach.
Podczas powszechnych wtedy demonstracji żalu, czasami niekłamanej rozpaczy, nieśmiało pojawiały się głosy, że ta ogólnonarodowa żałoba nie przekuje się jednak w nic wartościowego perspektywicznie. Pojednania zwaśnionych polityków, wspólne marsze skłóconych kiboli - wszystkie te gesty pod sztandarami zmarłego papieża już wtedy trąciły pozerstwem i obłudą. Sceptycy pewnie bardzo chcieliby się mylić, ale światowego cudu nie było. Stadionowi chuligani wrócili do swych „świętych” (?) wojen, kreatorzy sceny politycznej od nowa skoczyli sobie do gardeł. Było tylko gorzej, bo egzaminu z miłości bliźniego nie zdaliśmy także, gdy wystawiła ją na próbę tragedia smoleńska.
<!** reklama>
Na tym tle jasny obraz towarzyszy młodym ludziom, określającym się mianem pokolenia JP II (czy - zabawnie, z włoska - GPS). Im niczego nie trzeba przypominać, bo nie działają od święta. Ich deklaracje i wtedy, i teraz były szczere. Oni dobry przekaz po prostu noszą w sobie. Pewnie wczoraj wieczorem, o 21.37, niewielu dorosłych posłuchało ich apelu i zapaliło świece w oknach. I myślę, że nie powinni tego traktować jako osobistej porażki. Jeśli dla tych tłumów emocje towarzyszące odchodzeniu Jana Pawła II były powierzchowne, egzaltowane, to może trudno. Jeśli jednak postawa GPS-ów, niezmienna od tych siedmiu lat, zaświeci komuś przykładem, to może to jest właśnie to, na co warto było czekać.