Nie tylko przez żołądek do serca. Restauratorzy pieszczą również ucho swoich klientów, najczęściej muzyką na żywo. Dobrego artysty nie zastąpi bowiem najlepsza szafa grająca.
<!** Image 3 align=right alt="Image 107462" sub="Tomasz Betka buduje nastrój artystyczny w restauracji „Smak” przy ulicy Mostowej / Fot. Tadeusz Pawłowski">W lokalach nigdy nie jest zupełnie cicho. Szczęk naczyń w kuchni, praca ekspresów do kawy... Rozmowy przy sąsiadujących stolikach, wreszcie drzwi - stale w ruchu - i wpadający do środka uliczny gwar. Muzyka jest wprost niezbędnym tłem dla kawiarniano-restuaracyjnego życia. Mówi się nawet, że odpowiedni repertuar może zwiększać frekwencję w lokalu rozrywkowym, a już na pewno upiększa wizerunek restauracji, podkreśla jej wystrój. Jest nawet na tę funkcję muzyki fachowe określenie (patrz ramka poniżej).
Bydgoska restauracja „Ogniem i Mieczem”. - W weekendy, zazwyczaj w niedzielę, zapraszamy do współpracy artystów o rodowodzie ukraińskim. Bo chcemy przecież muzykę wkomponować w klimat naszej restauracji - mówi jednej z pracowników „Ogniem i Mieczem”. - Gra u nas pan, który urodził się na Ukrainie, ale od dawna mieszka w Polsce. Drugi muzyk też ma ukraińskie korzenie.
W „Rzymie” też na ludowo. Dwie kapele - z Chełmna i Torunia - towarzyszą miłośnikom kuchni staropolskiej, którzy zdecydują się na wizytę w Pawłówku. - Grają kontrabasy, skrzypce, flety, czasem klarnet - wymienia Mariusz Marszański, menedżer restauracji. - Artyści ubrani są w tradycyjne, ludowe stroje.
<!** reklama>Zanim dojdzie jednak do zawiązania współpracy, konieczne jest znalezienie odpowiednich muzyków. - Mimo że mamy w mieście i akademię, i szkołę muzyczną, to przyznaję, że bardzo trudno znaleźć kogoś do grania - mówi anonimowo kierowniczka luksusowej kawiarenki. - Chociaż zarobki młodego muzyka nie są przecież takie złe. Oscylują między 30 a 50 złotymi za godzinę. Przyznaję jednak, że jak już się kogoś znajdzie, to nie można się przyczepić. Grają bardzo fajnie. Zdarzyło mi się, że kandydaci fałszowali, ale my to wyłapujemy na dzień dobry...
Złośliwi ironizują, że mamy do czynienia z graniem do kotleta. Zainteresowani, z tym obiegowym określeniem nie walczą, ale...
- Kiedyś para tak głośno rozmawiała przy stoliku, że prawie się przekrzykiwaliśmy. Ja z moją interpretacją piosenki z repertuaru Gershwina i oni, kłócący się - irytuje się Patryk, pianista, wokalista i konferansjer. - Mam też inne doświadczenia. Pozytywne. Innym razem pewien pan podszedł w przerwie i poprosił o piosenkę „When I fall in Love”. Dedykował ją swojej przyjaciółce, z która spędzał wieczór w restauracji. To było miłe. Dostałem po tym oklaski.
Pan Tomasz Betka, pianista, grywa w restauracjach Adama Sowy. Bydgoski biznesmen wypatrzył pana Tomka w ostromeckim pałacu. - To było podczas koncertu, grałem wtedy z wokalistką - wspomina muzyk. - Zaczęło się od sporadycznej współpracy, potem z klientami pana Sowy spotykałem się coraz częściej. Wiem, że mam podobny gust muzyczny, jak właściciel restauracji, zresztą wielki miłośnik sztuki. Zgaduję, co on lubi, dlatego mogę sobie pozwolić na samodzielny dobór repertuaru. Jednak na początku znajomości o klimacie artystycznym trochę rozmawialiśmy. A powiedzenie grać do kotleta? Cóż, nie obraża mnie to określenie, nie będę też z nim walczyć. Po prostu robię swoje, jak najlepiej potrafię.
W winiarni Adama Sowy przy Mostowej 5 muzyka gra codziennie, od godziny 18. Słychać ją także nieopodal, w restauracji „Smak”, na pierwszym piętrze nowego lokalu. Tam występy na żywo proponuje się w piątki i soboty od godziny 18.
Pana Mariusza można zastać przy pianinie elektronicznym w Caffe Zetka przy ulicy Gdańskiej. - Granie do kotleta - mocno powiedziane, bardzo kolokwialne - komentuje artysta. - Bez względu na to, czy gram przed ministrem, papieżem, klientem restauracji, staram się to zrobić jak najlepiej, choć wiadomo, że miło jest, gdy ktoś uważnie słucha. Restauracja, to jednak nie sala koncertowa, cele są inne. Tym bardziej cieszę się zatem, gdy ludzie, goście lokalu, angażują się w to, co dla nich gram.
Muzyczny słowniczek
Lounge music (ang. lounge - hol, poczekalnia) – zbiorcze określenie wywodzących się z jazzu stylów muzyki popularnych w USA w połowie XX w., kojarzonych z holami, barami lub kasynami hoteli, gdzie muzyka ta była (i często jest) wykonywana w celu wytworzenia specyficznej atmosfery. Lounge music zazwyczaj wykonywana jest przez grającego na pianinie/fortepianie wokalistę i jednego, dwóch muzyków.
Elevator music (ang. „muzyka w windzie”, zwana także lift music lub muzak) to określenie muzyki słyszanej w różnych okolicznościach i miejscach takich jak winda, restauracja, centrum handlowe lub rozmowa telefoniczna (muzyka słyszana podczas oczekiwania na właściwe połączenie). Terminem elevator music są często określane przyjemne, instrumentalne aranżacje przebojów sławnych artystów muzyki rozrywkowej.