<!** Image 1 align=left alt="Image 5329" >- Dżyngis-chan nie był taki zły, tylko miał złą prasę - powiedział niedawno premier Mongolii. Wydaje się, że podobnie jestz Cimoszewiczem, któryw kampanii prezydenckiej spełnił do końca rolę chłopca do bicia. Nie taki znowu z Cimoszewicza chłopiec, ale co rusz wystawiał się, nie bez własnej winy, na pierwszą linię ciosów.
To sejmowy marszałek obrywał niemal przy każdej okazji - za Orlen, za akcje, za Jarucką, za lewicę. Politycyi media szybko poczuli krew - Cimoszewicz musiał odejść!
Uderzała prasa, komisja śledcza - Wassermann, Miodowicz. Nie mam zamiaru bronić Cimoszewicza, ale perspektywa rychłego i niekontrolowanego wpływu na losy kraju sforyz komisji śledczej nie napawa optymizmem. Co prawda, Tusk to, na szczęście, nie Miodowicz, a Wassermann to nie jedenz Kaczyńskich, ale… No, właśnie, obyśmy, po raz kolejny, nie mieli pecha, a przyszły prezydent i rząd nie sprawowali władzy przy pomocy prokuratorów, emerytowanych agentówi chorych na manię prześladowczą wrogów ludu, którzy za kandydatów na prezydenta PO i PiS wykonali, jak sądzę, niezbyt czystą robotę.
Od paru tygodni było jasne, że rezygnacja Cimoszewicza jest tylko kwestią czasu. Stało się. Elektorat doznał dotkliwej kontuzji lewej nogi, a ze spuchniętą nogą do lokali wyborczych idzie się niechętnie, bo trudno przypuszczać, iż lewicowi zwolennicy Cimoszewicza zdecydują się na oddanie swych głosów Markowi Borowskiemu.
Operacja „Cimoszewicz” obniży frekwencję i wzmocni pozycję Tuska, a to pozwala przypuszczać, że drugiej tury prezydenckich wyborów nie będzie. Nie wiem, czy to lepiej, ale na pewno taniej, co też ma swoje dobre strony.