Ta sprawa poruszyła całą Bydgoszcz i okolice. Na procesy Stefana R. do dużej sali Sądu Okręgowego ciągnęły tłumy. Porządku w gmachu musiała pilnować milicja.
<!** Image 2 align=none alt="Image 183215" sub="Utrwalona w milicyjnych kartotekach twarz Stefana R., który szybko został nazwany „wampirem z Osielska”. Fot.: Archiwum">Wszyscy chcieli na własne oczy zobaczyć groźnego dusiciela, który zyskał sobie przez ostatnich parę lat ponurą sławę.
Wszystko zaczęło się 12 listopada 1959 roku. Teresa J., jak co dzień, wracała z pracy w bydgoskiej spółdzielni inwalidów do swojego domu w Niemczu. Jak zwykle, pieszo. Było już ciemno, kiedy na wysokości wiaduktu nad torami kolejowymi kończącego ówczesne Al. 1 Maja, zaczepił ją mężczyzna na rowerze. Wyrwał kobiecie torbę z ręki, kilkakrotnie uderzył pięścią po głowie. Spłoszony przez przechodniów, odjechał.
Teresa J. napastnika znała z widzenia. Co jakiś czas spotykała go jadącego tą samą drogą. Nic dziwnego, że po napadzie milicja zastawiła na przestępcę pułapkę. Ofiara w towarzystwie milicjantów czekała w okolicy wiaduktu. Kiedy Teresa J. rozpoznała napastnika, zatrzymano go. Okazał się nim Stefan R., mieszkaniec Osielska, powszechnie znany, także i milicjantom, jako zwykły, spokojny człowiek. Puszczono go więc wolno, uznając, że kobieta pomyliła się. Mimo dalej pełnionej obserwacji, nikt podobny już nigdy na tej trasie się nie pojawił.
Inny winny
Milicja w tamtym czasie „musiała” jednak wykryć sprawcę. Wytypowano Remigiusza N. z Osielska. Karany już wcześniej, nie miał alibi na porę napadu. Został „rozpoznany” przez ofiarę i skazany na półtora roku więzienia.
<!** reklama>Powoli wszyscy o zdarzeniu, w końcu prozaicznym, zapomnieli. Na ponad 5 lat.
Wiosną 1965 roku jedna z mieszkanek Bydgoszczy, szukając grzybów w lesie w okolicy ul. Smukalskiej znalazła odrażająco okaleczone zwłoki kobiety. Leżały one około kilometra od pętli autobusu linii 54, obok nich znajdowała się butelka po wódce „Porterówce” i narzędzie zbrodni, scyzoryk z okładziną z kremowej masy. Jak się okazało, było to ciało chorej umysłowo 25-letniej Zofii Ł. z Łodzi, ostatnio tułającej się po Bydgoszczy. Napastnik po zgwałceniu zaczął kobietę dusić, a po utracie przytomności - poderżnął jej scyzorykiem gardło. Potem okaleczył zwłoki w sposób rzadko spotykany.
Próba odtworzenia ostatnich godzin w życiu ofiary oraz jej kontaktów towarzyskich okazała się niemożliwa. Szukanie tajemniczego napastnika było w tej sytuacji skazane z góry na niepowodzenie. Z uwagi na wyjątkowe okrucieństwo zbrodniarza szybko nazwano wampirem.
Fałszywy trop
Minęły dwa miesiące. Blady strach padł na mieszkanki Bydgoszczy, gdy rozeszła się wieść, że wampir zaatakował ponownie. 19-letnia Barbara W. późnym wieczorem wracała z drugiej zmiany w zakładach odzieżowych. Tuż przed domem przy ulicy Kolejarskiej na Bielawkach została uderzona czymś w głowę, straciła przytomność. Coś musiało spłoszyć napastnika, bowiem kobieta z szeregiem ran zadanych nożem ocknęła się i doczołgała do domu. Przeżyła.
<!** Image 3 align=right alt="Image 183215" sub="Komunikat prasowy o poszukiwaniu ofiary Stefana R. Fot.: Archiwum">Z życiem uszła również rówieśniczka Barbary, Natalia G. z Koronowa, tydzień później napadnięta w lesie w okolicy wylotowej szosy z Bydgoszczy do Tucholi. Napastnik, nim został spłoszony przez przypadkowych przechodniów, dziewczynę gwałcił, kłując ją przy tym nożem po całym ciele i językiem zlizując krew.
W Bydgoszczy i okolicach od tej pory starannie zamykano drzwi i bramy, nikt nie chciał samotnie, zwłaszcza kobiety, wracać wieczorem do domu.
Szybko jednak napięcie zelżało. Ustalono bowiem sprawcę dwóch ostatnich czynów. Okazał się nim 22-letni bydgoszczanin, Ireneusz T. Jego też oskarżono o zabójstwo Zofii Ł. w lesie przy Smukalskiej, do czego nie chciał za żadne skarby się przyznać. Po pół roku okazało się, że ma rację.
13 marca 1966 roku w lasku Gdańskim, kiedy Ireneusz T. przebywał nadal w areszcie, znaleziono kolejne zwłoki młodej kobiety z rozciętym brzuchem i innymi ranami. Okoliczności śmierci były wyjątkowo okrutne, niemal identyczne jak rok wcześniej Zofii Ł. Tym razem ofiarą była Danuta K., znana w bydgoskim półświatku i także milicji, lat 29, znajdująca się w trzecim miesiącu ciąży.
2500 podejrzanych
Jak ustalono w śledztwie, krytycznego dnia ofiarę widziano z nieznajomym mężczyzną w paru bydgoskich restauracjach. Sporządzono jego portret pamięciowy. Z uwagi na obnoszenie się z wypchanym portfelem domniemanemu sprawcy nadano kryptonim „Bogacz”. Założono też, że najprawdopodobniej był to rolnik lub hodowca, sprzedający swoje towary w mieście albo ktoś, kto przyjechał na naradę czy konferencję. Potem zakładano już tylko, że to ktoś dojeżdżający do pracy do Bydgoszczy.
Przebadano ponad 2500 osób. Bez powodzenia. Dalej „prześwietleniem” objęto pacjentów przychodni skórno-wenerycznej, wszystkich wcześniej karanych, taksówkarzy. Ostatecznie jednak to wśród bywalców lokalu wytypowano i rozpoznano 37-letniego Stefana R., wzorowego mieszkańca Osielska, człowieka o nieposzlakowanej opinii, żonatego, ojca czworga dzieci, kowala w jednym z bydgoskich przedsiębiorstw budowlanych. Posiadał w swoim środowisku opinię cichego, skromnego człowieka, mało samodzielnego, bardzo nieśmiałego zwłaszcza w stosunku do kobiet.
Zabijał „z wewnętrznej potrzeby”
21 kwietnia 1966 roku Stefan R. został wezwany na przesłuchanie. W prokuraturze usłyszał zarzut podwójnego zabójstwa. Do domu już nie wrócił, został aresztowany. Pięć dni później przyznał się do obydwu zbrodni. Potem także do napadu na Teresę J. sprzed 7 lat, o którym już wszyscy zdążyli zapomnieć. Jak sam mówił - zrobił to dlatego, iż „odczuwał potrzebę fizycznego znęcania się nad kobietami”. Cichym głosem opowiadał wszystkie szczegóły swoich zbrodni, nawet te najbardziej drastyczne.
Rozprawa odbyła się przed Sądem Okręgowym w Bydgoszczy w dniach 15 października - 13 listopada 1968 roku. Składowi orzekającemu przewodniczył sędzia Henryk Mróz. Po raz pierwszy w historii miasta porządku na korytarzach sądu musiało pilnować kilku milicjantów, tak wielkie było zainteresowanie procesem i taki tłok panował na sądowych korytarzach.
Ostatecznie sąd przychylił się do opinii tych biegłych, którzy dowodzili pełnej odpowiedzialności Stefana R. za dokonane przez niego czyny i skazał mieszkańca Osielska na karę śmierci, przyjmując jednak za motyw działania... chęć przywłaszczenia mienia zamordowanych kobiet.
Sąd Najwyższy rozpatrując sprawę niemal rok później karę śmierci dla Stefana R. utrzymał w mocy, oddalił jednak pomysł o motywie zbrodni jako niezgodny z rzeczywistością.
Część biegłych psychiatrów nigdy nie pogodziła się ze stanowiskiem sądu o odpowiedzialności oskarżonego jako pełnosprawnego umysłowo człowieka.
Stefan R. został stracony latem 1969 roku w Warszawie.
Garść ciekawostek
Pojedynek biegłych o życie zbrodniarza
- Nim wampir z Osielska stanął przed sądem, a bydgoscy milicjanci mogli zasłużyć na medale i koperty wręczone im podczas rocznicowej akademii za ujęcie tak groźnego przestępcy, Stefan R. musiał przejść jeszcze szczegółowe badania psychiatryczne, które miały odpowiedzieć na pytanie o jego poczytalność. Trwały one aż 2 lata!
- Z pierwszą opinią, autorstwa wielkiego ówczesnego autorytetu psychiatrii, prof. Bilikiewicza z Gdańska o rozpoznaniu schizofrenii i potrzebie skierowania Stefana R. do zakładu psychiatrycznego zamiast na sądową salę nie zgodził się prokurator Ryszard Piotrowski.
- Prokurator uzyskał po długim czasie inną opinię, autorstwa grupy psychiatrów z Poznania pod kierunkiem doc. Dąbrowskiego. Prof. Bilikiewicz oburzony tym faktem, odmówił przyjazdu na rozprawę sądową do Bydgoszczy. Sąd wówczas zagroził mu, że w przypadku niestawienia się, zostanie doprowadzony siłą! W efekcie uczony przysłał zwolnienie lekarskie.
- Przed sądem doc. Dąbrowski dał nową wykładnię psychiatrii, dotychczas obowiązującą uznając za burżuazyjną i przestarzałą. To odpowiadało sądowi, który całkowicie mu zaufał.