Pracownicy klubów, niepalący bydgoszczanie są zadowoleni, że ich rzeczy nie przeszły papierosowym dymem - z zakazu palenia w lokalach zadowoleni są wszyscy.
Nie sprawdził się też czarny scenariusz, że wprowadzenie zakazu wystraszy palących klientów. A to cieszy właścicieli lokali.
<!** Image 2 align=none alt="Image 165472" sub="W klubie „Merlin” palarnia spełnia określone w ustawie wymogi
Fot. Tadeusz Pawłowski">
Pani Jagoda nie pali. Całej burzy wokół wprowadzenia zakazu palenia słuchała jednym uchem. Dlatego zaskoczona była, gdy za namową znajomych poszła dwa tygodnie temu na imprezę. - Nie dość, że nic nie szczypało mnie w oczy, to jeszcze było czym oddychać! - mówi bydgoszczanka. Przed spotkaniem ze znajomymi uprzedziła domowników, że wróci ostatnim dziennym autobusem. Niezadymiona atmosfera spowodowała, że w klubie zabawiła prawie do godz. 2.
Rzeczywistość po 15 listopada
Zakaz palenia wprowadzono 15 listopada. Jak nakazują przepisy, teraz palić można tylko w wyznaczonym miejscu. Gdy lokal ma zbyt małą (określoną w przepisach) powierzchnię, z której palarni nie można było wydzielić - palacze muszą wychodzić na dwór. - Są bardzo zdyscyplinowani, nie narzekają, nie protestują. Idą we wskazane miejsce, po czym wracają do sali - usłyszeliśmy w jednym z klubów.
Jak pokazały ogólnopolskie badania, palący klienci nie omijają pubów szerokim łukiem - wręcz przeciwnie, przychodzą do nich także ci, którzy wcześniej woleli trzymać się z daleka - tak jak pani Jagoda. Wyniki po części okazały się zaskakujące - część lokali odnotowała wzrost zysków, spowodowany tym, że palacze powstrzymujący się od zapalenia, kupują orzeszki, paluszki, chipsy. - To chyba przesada. Ale faktem jest, że klienci nie odeszli. Na początku, gdy wprowadzono zakaz, była mała zapaść. Teraz wszystko jest na stałym poziomie - usłyszeliśmy w pubie „Amsterdam”. Podobnie jest, m.in., w „Estradzie” i „Kubryku”.
- Nie odnotowaliśmy wzrostu klientów. Trudno powiedzieć, czy zakaz ma dla klientów tak duże znaczenie. Zawsze przychodzą nowi ludzie, jest rotacja. Że ci nowi przychodzą z powodu zakazu, to chyba za dużo powiedziane - mówi Łukasz Kubicki z „Kubryka”. Bez zmian jest też w „Merlinie”. Tu palacze niepalącym nie przeszkadzają i na odwrót. - Palić można tylko w palarni, która jest odpowiednio wentylowana - mówi Mirosław Graczkowski, menager. Tutejsze miejsce do palenia nie jest - w myśl przepisów - salą przechodnią. A właśnie, m.in., położenie palarni kontrolować będą lada dzień inspektorzy Powiatowej Stacji Sanitarno-Epidemiologicznej, którzy otrzymali niedawno niezbędne uprawnienia. Sprawdzą także to, czy palarnia jest odpowiednio oznaczona, czy jest prawidłowo wentylowana.
Co zmieniło się po wprowadzeniu zakazu w „ElJazzie”? - Część pracowników nie dość, że ograniczyła palenie, to całkowicie rzuciła nałóg - śmieje się Józef Eliasz, właściciel klubu.
Dziwne zwyczaje
Nowa rzeczywistość potrafi jednak zaskoczyć. Okazuje się, że strefa wolna od dymu musi być także w lokalach typu shisha bar - a do tego typu miejsc klienci przychodzą z myślą o paleniu fajki wodnej... - Musi być osobna palarnia. Mamy jednak już nowy produkt: kamyki shiazo - mówi Renata Jankowska z firmy „Buszko”, dystrybutora fajek wodnych i akcesoriów, której filia być może powstanie wkrótce w Bydgoszczy. Ogrzewane kamyki shiazo działają podobnie jak sauna - aromatyczny fluid uwalnia się podczas podgrzewania.
Kontrowersje z kolei są wokół palenia w przyklubowych ogródkach piwnych. Ustawa zabrania palenia w lokalach gastronomiczno-rozrywkowych. W myśl tego ogródek jest właśnie lokalem. Inni z kolei twierdzą, że palić w ogródkach wolno - zakaz dotyczy terenów otwartych zawartych w ustawie, a nie ma w niej mowy o letnich ogródkach. Zakaz palenia rozszerzać mogą samorządy.
<!** reklama>