Rok temu sąsiedzi otoczyli działkę Halickich wysokim, betonowym murem. - Jeszcze tylko drut kolczasty trzeba im zamocować - profesor Halicki cytuje sąsiedzkie słowa. Opowiada o tym, jak próbowano go zrobić pedofilem, a jego córce zaszkodzić w pracy. - Moja rodzina przeżywa horror - skarży się.
<!** Image 2 align=right alt="Image 123020" sub="Rys. Łukasz Ciaciuch">- Ci ludzie nas osaczyli, zgotowali nam piekło - potwierdza jego żona. Haliccy zbliżają się do sześćdziesiątki. Czują się zdołowani psychicznie i kompletnie bezradni. On - profesor, nauczyciel akademicki, ona - inżynier, od niedawna na emeryturze. Zamiast cieszyć się życiem, krążą po sądach,
szukają sprawiedliwości.
- I zaczynamy wątpić, że ona istnieje - mówią zrezygnowani. - Sąsiedzi zapowiedzieli, że nas stąd wykurzą, bo jesteśmy inni. Są w zmowie, robią z nami, co chcą, podstawiają fałszywych świadków. Niszczą życie nam, wygrażają naszym dzieciom. Zdecydowaliśmy, że syn i córka zamieszkają poza domem, bo sąsiedzi mogą ich w coś wmanewrować. Nas już posadzili na ławie oskarżonych.
<!** reklama>Haliccy zaciągnęli kredyt i kupili dom za miastem. Szukali tu ciszy, spokoju, kontaktu z przyrodą. Nie przewidzieli, że ich sąsiedzi mają inne oczekiwania. Rajcuje ich głośna muzykę, częste imprezy w ogrodzie.
- Zaczęło się od zwrócenia im uwagi, a gdy to nie poskutkowało - policyjnej interwencji - tak Haliccy widzą genezę konfliktu. Ich sąsiadka, pani Policka, dostała wtedy mandat za zakłócanie ciszy nocnej. Nastąpił
odwet.
Zmasowany, bo za ukaraną ujęli się powiązani z nią towarzysko i zawodowo sąsiedzi. Oni mieszkali tu dłużej, Haliccy byli nowi. - Od tej pory nękano nas głośną muzyką typu disco polo, z obu stron. Po prawej imprezowali Policcy, a mieszkający po lewej stronie Kalina włączał na cały regulator radio w aucie i sam szedł do domu lub zostawiał radio na tarasie, a to grało przez całą noc. Podobnie zachowywała się jego żona. Włączała muzykę na tarasie domu i szła pracować w ogrodzie. Czasem sąsiedzi urządzali nam stereo - Haliccy sypią datami, powołują się na policyjne notatki, demonstrują
nagrania wideo.
- To są nasze jedyne dowody przeciw zmowie sąsiadom i fałszywym zeznaniom ich świadków - tłumaczą fakt nagrywania sąsiadów. Na taśmach zarejestrowano obraźliwe słowa w stylu „ty komuchu p... ”, „ idioci zaj... ” oraz głośną muzykę. Typowe łupu-cupu. Jednym taka muzyka się podoba, innym wierci mózg, drażni.
- Otoczyliśmy ich tym betonowym murem, żeby ukrócić podglądanie nas i filmowanie - nie kryje Policka. Wyjaśnia, że jej rodzina lubi się bawić. - Mamy prawo słuchać muzyki w swoim domu i ogrodzie. Innym sąsiadom to nie przeszkadza, tylko im. Halicki biega z kamerą i filmuje nas, nasze dzieci i wnuki. Ile to nerwów trzeba, żeby na to nie reagować.
Policka wspomina, jak to się zaczęło. - To było 7 lipca 2007. Mieliśmy rodzinną imprezę, było trochę głośno, ale normalny człowiek to przecież dzwoni do drzwi i prosi o ściszenie muzyki, a nie ubliża i dzwoni po policję.
Według Polickiej, ubliżać miała córka Halickich. Ta twierdzi, że to Policka i jej córka zareagowały na uwagę agresją. - Padły niecenzuralne słowa, a sąsiadka dała do zrozumienia, że dłużej tu mieszka i to ona dyktuje warunki - wspomina córka Halickich, Marta. Opowiada, jak sąsiedzi próbowali ją i jej brata zastraszać. Zięć Polickiej chciał zniszczyć Marcie opinię w pracy: - Przyszedł do moich przełożonych, zasugerował, że wynoszę biurowe sprawy na zewnątrz. Mówił, że jestem wulgarna i agresywna, co nie przystoi osobie na urzędniczym stanowisku. To samo chcą teraz zrobić mojemu ojcu. Oskarżyli go o pobicie, próbowali zrobić z niego pedofila.
Halicki ma na to dowód. Włącza nagranie, a tam Pieńkowska - kolejna z zaangażowanych w spór sąsiadek - krzyczy do profesora:
„Ty defilu jeden”
Haliccy tłumaczą, że kobieta nieświadomie przekręca słowo „pedofil”. Jest zatrudniona w firmie Kalinów, pomaga im w domu. - Nic dziwnego, że jest za nimi - twierdzą. Halicki zauważył, że gdy staje z kamerą, by uwiecznić kolejną hałaśliwą imprezę, sąsiedzi podstawiają mu pod obiektyw swoje wnuki. Sugerują, że to nimi jest zainteresowany. Za pomawianie Halickiego o pedofilię sąd ukarał Policką grzywną. Ta w odwecie oskarżyła Halickich o wielokrotne zniesławianie wulgarnymi słowami członków jej rodziny. Mieli o nich mówić „szmaciarze, pijacy, alkoholicy”.
- My mamy nagrania, na których to sąsiedzi nas prowokują i wyzywają - bronią się Haliccy. Czują się jednak bezradni. - Oni powołują na świadków sąsiadów, z którymi są w zmowie - sugerują. - Prowadzą przeciw nam wspólną grę. A, gdy donosimy o fałszywych zeznaniach, prokurtura odmawia wszczęcia postępowania. I nawet tego nie uzasadnia. Pozostaje nam tylko nadzieja, że Temida nie okaże się ślepa i nie pozwoli, by tymi kłamstwami zaszczuto nas i zniszczono.
W sądzie toczy się teraz sprawa z oskarżenia Edwarda Polickiego. „Zawiadamiam, że Mirosław Halicki znieważył mnie, używając wobec mnie słów: alkoholik, pijak, cham, nieuk, hołota bez wykształcenia oraz naruszył u mnie nietykalność cielesną, uderzając mnie kilkakrotnie z otwartej dłoni w prawą część twarzy, nie powodując widocznych obrażeń, a jedynie bolesność” - skarży profesora sąsiad. Twierdzi, że usłyszał krzyki, wziął więc aparat fotograficzny i wraz z żoną oraz sąsiadką, panią Kaliną, podszedł pod bramę Halickich. Widział, jak profesor nagrywa kamerą pana Kalinę i jego półtorarocznego wnuka. W momencie, gdy robił Halickiemu zdjęcie
dostał w twarz.
Obdukcji nie ma, śladów na twarzy też, ale ma świadków, którzy o pobiciu zaświadczą.
- Jeden z nich zeznał, że Polickiemu głowa jak piłka podskakiwała. Tak go waliłem - ironizuje profesor. I wcale nie jest mu do śmiechu. Bo choć ma dźwiękowe nagranie tej sceny, to wie, jaką rolę sąd przypisuje naocznym świadkom.
Słuchamy nagrania. Jest wyraźne. Halicki prosi Kalinę, by posprzątał liście, a nie rozrzucał je pod jego bramą, jak rok temu. Ten odpowiada: „I tak ci je rozrzucę. Filmuj dzieci, filmuj”. Unosi na rękach wnuka. „Weź go, filmuj. Cały czas filmujesz dzieci” - powtarza. „Panie Kalina proszę nie pakować dziecka w swoje świńskie, dorosłe sprawy” - mówi profesor. „Niech pan nagrywa, jeżeli jest pan inteligentny” - wtrąca się do rozmowy Policka. „O Boże, już studenci mówią, jaki jesteś inteligentny” - drwi sobie z profesora Kalina. Temu puszczają nerwy: „I co, kompleksy się odzywają, panie Kalina, trzeba było się uczyć”. „My jesteśmy dumni, że nie mamy takiego wykształcenia i zachowujemy się tak, jak się zachowujemy” - obrusza się Policka, a Kalina tak zwraca się do Halickiego: „Jeszcze więcej będą mówili na twój temat, poczekaj”.
Profesor nie ukrywa, że ta groźba robi na nim wrażenie. Wyobraził sobie plotki na swój temat, rozsiewane na uczelni. Zanim udowodni, że nie ma w nich nic z prawdy, straci dobrą reputację. - Ci ludzie są bezwzględni i zdolni do wszystkiego - uważa.
Z Kalinami nie możemy porozmawiać. - Wyjechali na urlop - informuje nas Policka.
Haliccy oskarżyli Kalinów o nękanie ich głośną muzyką. Sąd Grodzki ukarał ich grzywną (po 50 zł dla każdego z małżonków.) Kalinowie od wyroku się odwołali, zostali
uniewinnieni.
Halickim trudno się z tym pogodzić. Powołują się na policyjną notatkę z interwencji. Zapisano w niej, że Kalina przyznaje się policjantom do złośliwego włączania głośnej muzyki. Tłumaczy to tym, że rodzina Halickich zachowuje się bardzo dziwnie, odmiennie niż inni sąsiedzi, którym głośna muzyka nie przeszkadza. Żona Kaliny tłumaczy, że podczas wykonywania domowych prac lubi posłuchać muzyki. Przy okazji skarży się policjantom, że kot Halickich wszedł na jej posesję i zjadł 35 rybek w stawie.
„Prosi, aby zwrócić sąsiadom uwagę na temat zachowania ich kota” - zapisują policjanci w służbowej notatce. Kot Halickich nie ma pojęcia, ile miejsca poświęcono mu w sądowych aktach. Jest tam o tym, jak zginął i po 12 dniach znalazł się w garażu Kalinów. Krótko po tym, jak w ich domu co rusz włączał się alarm i przyjeżdżała ochrona.
W sprawie gróźb karalnych, jakie pod adresem syna Halickich kierował syn Kalinów, skuteczny okazał się
sądowy negocjator.
- Kalina przyznał, że poszedł za daleko i przeprosił naszego syna - informują Haliccy.
Dlaczego dorośli ludzie nie mogą się ze sobą dogadać?
- Z sąsiadami, a są to tylko trzy rodziny, nie da się rozmawiać. Powiedzieli, że nas stąd wykurzą i robią wszystko, żeby tak się stało - twierdzi Halicka.
Policka też nie widzi wyjścia z sąsiedzkiego piekła: - Nasi adwokaci próbowali
doprowadzić do ugody.
Nie wyszło - mówi.
Haliccy byli gotowi wycofać sprawy z sądu pod warunkiem, że sąsiedzi ich przeproszą i napiszą oświadczenie, że nie będą ich nękać głośną muzyką. Ci ani myślą zmieniać stylu życia. Halicki pokazuje nagrania z ubiegłego tygodnia. Muzyczne łupu-cupu znów dało się im we znaki. Jego żona mówi o nowych metodach sąsiedzkiego terroru: - Kalina stawia samochód na szosie, na wprost naszych okien i włącza alarm. Gdy odjeżdża - trąbi, rozjeżdża autem nasz trawnik przy płocie, a na mój widok wykonuje obsceniczne gesty - wylicza.
- Zburzcie państwo ten mur, postawcie grubą kreską i zacznijcie normalnie żyć - namawiał skłóconych sędzia. Bez efektu.
PS Personalia zostały zmienione.
Fakty
Winni, czyli niewinni
Sąd Rejonowy uznał Policką i jej córkę winnymi zakłócenia ciszy nocnej sąsiadom i wymierzył im grzywnę. Dał wiarę nagraniom z kamery Halickiego, a zeznania świadków Polickiej uznał za nieobiektywne z racji powiązań rodzinnych z obwinionymi.
Sąd Okręgowy obie panie uniewinnił i tak to uzasadnił: „Sąd Rejonowy nie wykazał kierunkowego działania obwinionych, nastawionego na dokuczenie pokrzywdzonym. Nie wziął też pod uwagę, że odtwarzana muzyka nie przeszkadzała nikomu oprócz pokrzywdzonych”.