<!** Image 1 align=left alt="http://www.express.bydgoski.pl/img/glowki/zaluski_mariusz.jpg" >Krwawo będzie. Jak nigdy. Wojna telewizyjna tej jesieni zapowiada się wyjątkowo soczyście i to nie ze względu na popisy magików od publicystyki politycznej, ale całkiem komercyjną bijatykę na popszlagiery. Pytanie tylko, skąd brać gwiazdki, które mają w tych szlagierach świecić.
Ściganka telewizyjna dotyczyć będzie głównie tych dyscyplin, które widownia ostatnio kocha najbardziej. A kocha te gatunkowe miksy, w których mamy i rywalizację, i elementy reality, i momenty talk shows i, oczywiście, naszych kochanych idoli na dokładkę. Po sukcesie „Tańca z gwiazdami”, a potem „Jak Oni śpiewają”, do boju ruszyły i mniejsze kanały prywatne, i przede wszystkim telewizja publiczna, która wyraźnie ma już dosyć roli zdychającego dinozaura z polityczną nalepką na czole. No i zasypani jesteśmy zapowiedziami - a to tańcowania na lodzie, a to tańcowania zwykłego, a to nauki tańcowania. I masy innych atrakcji. Ba, wraca nawet nobliwy i klasyczny już Big Brother, który - jak wieszczyli uczeni ludzie - miał na nas sprowadzić zezwierzęcenie straszliwe i obyczajów upadek za sprawą fali podglądactwa. Uczeni ludzie porobili habilitacje, o BB wszyscy zapomnieli, a tu proszę - Wielki Brat wraca (i to nieprawda, że będzie mówił głosem Zbigniewa Ziobry). Problem polega na tym, że takie programy napędzają gwiazdy przyciągające publiczność i umożliwiające potem ogrywanie swoich perypetii w tabloidach i kolorówkach. Jak wiadomo Małgorzata Foremniak mogłaby już spokojnie rzucić aktorstwo, a Rafał Maserak parkietowe wygibasy, a i tak pewnie przez kolejną dekadę lud polski pasjonowałby się ich romansem.
<!** reklama right>Kłopot w tym, że nasz rynek produkcji gwiazdek jest niesłychanie rachityczny. A to sprawia, że natykamy się w takich programach już nie na gwiazdki, ale gwiazduchny z jakichś trzeciorzędnych serialików, artystów szczęśliwie zapomnianych i polityków z któregoś tam szeregu. Albo inaczej - nawet na postacie całkiem ciekawe, ale w coraz dziwaczniejszych rolach, że wspomnieć choćby Rafała Bryndala jako tancerza. Ale spokojnie, wytrzymajmy - i nadejdzie dobrobyt. W końcu najlepszymi machinami do produkcji popgwiazdek są właśnie programy z popgwiazdkami. Taka powódź shows sprawi więc, że będziemy mieli zalew różnych misiów, które potem poprowadzą programy, objadą kraj albo pokażą buzie na okładkach teleprzewodników. Katarzyna Cichopek zaczynała przecież jako serialowa błyskotka, potem stając się supertancerką III RP, a następnie prowadzącą wielkobudżetowy show (całkiem nieźle zresztą). I teraz każdy, kto rusza jej śladem, powtarza sobie pewnie co dnia: „Chcę być Kasią!”.
Oczywiście posłuchamy też, jak na to lansowanie pozgrzytają zębami Wybitni Artyści, podpuszczani przez tabloidy i wyrzekający, że bracia Mroczkowie nie powinni nosić dumnego miana Aktora. Tak jakby nie czuli, że te ich gadki też są wpisane w jakiś popscenariusz.