Było naprawdę głośno. W samym centrum Bydgoszczy wybuchały petardy, zbiorowe okrzyki, trąbiły uwuzele. Uliczny ruch w tak trudnym pod względem komunikacyjnym mieście na parę godzin w newralgicznych punktach został całkowicie sparaliżowany.
Dawno już nie widziałem tak licznej grupy protestujących w naszym mieście. Może kiedyś na... pierwszomajowym pochodzie?<!** reklama>
Takie właśnie skojarzenie przyszło mi na myśl. Dziwaczne, prawda? Bo wówczas nikt niczego nie żądał, przynajmniej głośno, a dziś - przeciwnie. Jednak jest jakaś cienka linia łącząca te dwa wydarzenia.
Jeśli nie będziemy solidarni, nic z protestów nie wyjdzie. Podwyżki cen włażą drzwiami i oknami, rzeczywiście uzasadnione bądź nie, a płace jak stały w miejscu, tak stoją. Podziwiam rozbrajającą szczerość przedstawicieli koncernów paliwowych, którzy uzasadniając fakt, że nie obniżają cen paliwa, mimo ich spadku na światowych rynkach, mówili wprost: za mało zarobiliśmy dotąd. Ten sposób myślenia zdominował naszą współczesność, stąd jest, jak jest. Czy protesty zdołają coś zmienić?
- K..., strajkować im się zachciało - wołał wczoraj głośno w stronę manifestantów kierowca busu niezadowolony z konieczności objazdu. - Wypasione te ciągniki, widać jacy „biedni” są rolnicy - komentowali obserwatorzy traktorów „Solidarności Rolników”, ustawionych przed Urzędem Wojewódzkim. Takich osób po cichu złorzeczących protestującym było całkiem sporo. Jak to w demokracji bywa.