22 listopada 1933 roku do komisariatu policji przy ul. Dworcowej zgłosiła się młoda roztrzęsiona kobieta. Przyszła zawiadomić o zaginięciu swojego męża, drukarza Feliksa W., zatrudnionego w zakładach graficznych przy ul. Jagiellońskiej. Jak kobieta twierdziła, mąż nie wrócił poprzedniego dnia z pracy i nie dał do tej pory znaku życia. Rano udała się do drukarni, ale udało się jej tylko ustalić, że Feliks normalnie po pracy wyszedł. Wszyscy jego koledzy zaskoczeni byli jego niepojawieniem się przy maszynie następnego dnia.[break]
Cztery miesiące pytań
Policyjne poszukiwania niczego nie wyjaśniły. Feliks W., wydawało się, zapadł się przysłowiowo pod ziemię. Mnożyły się rozmaite pogłoski i hipotezy, sprawdzano tysiące miejsc w całym kraju i różne tropy. Bez skutku.
Minęły cztery miesiące. W połowie marca zima odpuściła, temperatura skoczyła gwałtownie w górę. Odtajały wody Brdy. Wówczas wędkarze, którzy pospieszyli na pierwsze wiosenne połowy do Brdyujścia, dokonali makabrycznego odkrycia. Na torze wioślarskim wyłowili zwłoki mężczyzny w stanie zaawansowanego rozkładu. Nie znaleziono przy nim dokumentów, ale wezwani policjanci natychmiast skojarzyli ciało z poszukiwanym Feliksem W. Mieli rację. Żona ofiary rozpoznała swojego męża po ubiorze.
Znalezione zwłoki przewieziono niezwłocznie do kostnicy przy ul. Szubińskiej. Jak oznajmił po przeprowadzeniu sekcji zwłok sądowy lekarz Nowakowski, przed śmiercią Feliks W. otrzymał pchnięcie nożem w prawy bok, między żebra, które przebiło wątrobę. Sama rana jednak, zdaniem medyka, nie była jeszcze śmiertelna. Bezpośrednią przyczyną zgonu było utopienie.
Nóż czy kamień?
Prócz tej jednej rany, innych obrażeń na ciele wyłowionego mężczyzny nie znaleziono, nie wykluczono jednak, że mogły być, tyle że postępujący rozkład ciała uniemożliwił ich znalezienie i zidentyfikowanie. Założono więc, że nieznany zbrodniarz po zadaniu ciosu prawdopodobnie nożem w bok, wrzucił swoją nieprzytomną ofiarę do wody, żeby utonęła i w ten właśnie sposób liczył na to, że zostaną zatarte ślady popełnionego przez niego czynu.
Śledczy nadal jednak mieli wątpliwości, czy nie doszło do przypadkowego utonięcia bądź targnięcia się na własne życie pracownika drukarni. O udziale tzw. osób trzecich dobitnie przekonała dopiero analiza chemiczna koszuli Feliksa W. Ustalono, że były na niej ślady krwi. To umożliwiło wykluczenie tezy, iż zwłoki mogły zostać okaleczone już w wodzie, np. po uderzeniu w ostry kamień i jednocześnie potwierdziło tezę, że zmarły musiał doznać obrażeń cielesnych, zanim znalazł się w wodzie.
Policyjne śledztwo, pomimo usilnych starań, nie doprowadziło jednak nigdy do dokładnego wyjaśnienia okoliczności śmierci bydgoskiego drukarza i znalezienia osoby, która się do tego przyczyniła. Nie udało się odtworzyć ostatnich godzin życia drukarza, nie było wiadomo, z kim i gdzie się spotkał, co robił po wyjściu z drukarni. Przesłuchano w tej sprawie nawet... znanego bydgoskiego jasnowidza, Prengla.
Skąd astrolog wiedział?
To właśnie astrolog, 8 dni po zaginięciu Feliksa W., na prośbę jego żony oznajmił kategorycznie, że jej mąż utopił się w Brdzie i prędzej czy później jego ciało zostanie z niej wyłowione. Policjantom nie umiał jednak wyjaśnić, skąd wziął to przekonanie i dlaczego tak twierdził. Opowiadał jedynie, że taki właśnie rozwój wydarzeń wynikał z układu gwiazd i planet oraz daty urodzenia ofiary.
Astrologa po przesłuchaniu pozostawiono w spokoju. Zagadka śmieci Feliksa W. pozostała już na zawsze nierozwikłaną tajemnicą.