Rozmowa z APOLONIUSZEM TAJNEREM, byłym trenerem Adama Małysza, obecnie prezesem Polskiego Związku Narciarskiego.
<!** Image 2 align=right alt="Image 146998" sub="„Podopieczni” Apoloniusza Tajnera zdobyli w Vancouver pięć medali Fot.Archiwum Apoloniusza Tajnera">Wiadomość o zażywaniu środków dopingujących z rodziny EPO czyli erytropoetyny przez naszą olimpijkę z Vancouver, biegaczkę Kornelię Marek spadła na całe środowisko sportowe, w tym Polski Związek Narciarski, jak grom z jasnego nieba. Jakie kroki zostaną podjęte, aby wykryć i ukarać wszystkich winnych?
Jeśli chodzi o sam czyn, to zasługuje on, rzecz jasna, na najwyższe potępienie. Sama zainteresowana, jak i ludzie z jej najbliższego otoczenia, czyli lekarz, trener, masażysta, fizjoterapeuta twierdzą na razie, że nie wiedzą, jak niedozwolona substancja znalazła się w organizmie biegaczki. Niezależnie od tego, podjęliśmy już pierwsze decyzje w tej sprawie. Podczas zwołanego posiedzenia prezydium związku podjęliśmy decyzję o skreśleniu Kornelii Marek z kadry narodowej, grupy podlegającej szkoleniu olimpijskiemu. Cofnięto jej także stypendium. Na tym nie koniec. W przyszłym tygodniu zbierze się w ramach posiedzenia zarządu Komisja Dyscyplinarna i Etyki, i zajmie się wewnętrznym śledztwem w tej sprawie. Niezależnie od tego, w ciągu najbliższych dni karę Kornelii Marek wymierzy Światowa Federacja Narciarska. Będzie to kara dyskwalifikacji od 2 do 4 lat. Wiadomo też już w tej chwili, że według obecnych przepisów, Marek nie będzie mogła wystartować na najbliższych igrzyskach w Soczi.
Skoro już jesteśmy przy dopingu. Podczas ostatnich igrzysk doszło do bardzo ostrej wymiany poglądów na temat biegaczek narciarskich, które lecząc się na astmę mogą legalnie zażywać środki, które normalnie dla innych są zabronione. Swój krytyczny pogląd w tej sprawie wyraziła także Justyna Kowalczyk. W rewanżu wypomniano jej to, że sama była uwikłana w doping w 2006 roku. Uważa Pan, że dopuszczanie do startu tych zawodniczek, podobno często tylko z pozoru leczących się na astmę, jest sprawiedliwe w stosunku do innych startujących koleżanek?
Procedury obowiązujące w światowym systemie antydopingowym rzeczywiście dopuszczają zażywanie niedopuszczalnych leków, pod warunkiem, że ktoś jest chory. Tajemnicą poliszynela jest, że są dorabiane różne karty chorób, ale nikt nie sprawdza ich prawdziwości. W związku z tym dochodzi często do paradoksów. Z jednej bowiem strony będzie się chciało kogoś za zażywanie jakiegoś niedozwolonego środka wręcz rozstrzelać, a z drugiej strony, ktoś kto zażył identyczny środek, będzie się w majestacie prawa cieszył z medalu olimpijskiego lub tytułu mistrza świata. Uważam, że taka sytuacja jest nieetyczna, niemoralna i prędzej czy później musi zostać rozwiązana. Jeżeli ktoś jest naprawdę chory, no to trudno, ale nie powinien zajmować się dyscyplinami, które mogą mu jeszcze bardziej zaszkodzić.
<!** reklama>Przejdźmy do o wiele przyjemniejszych rzeczy. Które ze zdobytych medali w Vancouver, trzech Justyny Kowalczyk czy dwóch Adama Małysza, były dla Pana większą niespodzianką?
Generalnie uważaliśmy, że w narciarstwie mieliśmy sześć szans medalowych. Cztery Justyna Kowalczyk, jedną Adam Małysz i jedną drużyna skoczków. Sądzę więc, że największą niespodziankę zrobił nam wszystkim Adam Małysz, zdobywając na dużej skoczni drugi srebrny medal. Zawiodła nas, niestety, drużyna skoczków. Ekipa ta nadal jednak dojrzewa i będzie miała swoje kolejne szanse. Generalnie możemy być szczęśliwi, że tak to właśnie wyszło.
Za cztery lata, gdy będą następne igrzyska w Soczi, Adam Małysz będzie miał 37 lat. Jakie ma Pan w tej chwili przeczucie, czy nasz mistrz w nich wystartuje?
Mówiłem Adamowi już bodajże dwukrotnie, że naprawdę widziałbym go w Soczi w gronie olimpijczyków. Byłbym z jego takiej decyzji bardzo szczęśliwy. Mówiąc już tutaj bardziej żartobliwie, gdyby jego trener Hannu Lepistö nie chciał, aby go ominęła taka nagroda, jaką otrzymał teraz po igrzyskach w Vancouver, to następną taką szansę ma dopiero w Soczi. Mam nadzieję, że Adam wytrwa. Decyzja będzie należała oczywiście do niego. Uważam, że jest on na tyle fizycznie unikalny, że gdyby się na to zdecydował, to pojechałby tam nie tylko jako statysta, ale z pełnymi szansami na medal, ze złotym włącznie. Pojedyncze konkursy rządzą się bowiem swoimi prawami.
Praktycznie w sportach związanych z nartami mamy od lat tylko trzy znaczące nazwiska - Justynę Kowalczyk, Adama Małysza i Tomasza Sikorę. Reszta, jak na przykład nasi skoczkowie Kamil Stoch, Stefan Hula czy Łukasz Rutkowski, prezentuje, niestety, bardzo nierówną formę. Czym to można wytłumaczyć?
Nie do końca da się to wyjaśnić. Czasem jest tak, że jakaś drużyna budzi się w dziwny sposób tylko na jeden konkurs drużynowy, a następnego dnia indywidualnie skacze słabo. Tak zachowała się ostatnio ekipa Niemiec. Generalnie jestem z naszej drużyny jednak zadowolony. Nasi zawodnicy mają potencjał, z którym można sięgać po medale. Mam cichą nadzieję, że to się jeszcze nawet podczas najbliższego konkursu w lotach w słoweńskiej Planicy może udać. A Adam Małysz ma moim zdaniem w Planicy szansę na zwycięstwo i po cichu na to liczę. (Od red. Wywiad był przeprowadzony w ubiegłym tygodniu. Małysz jak wiadomo w Planicy był ostatecznie czwarty.)
Fachowcy twierdzą, na przykładach Wojciecha Fibaka, sióstr Radwańskich czy Roberta Kubicy, że ich talenty mogły się przebić między innymi dlatego, że mieli wielkie finansowe wsparcie swoich rodziców. Sam talent w dzisiejszych czasach podobno nie wystarcza. Czyżby wobec tego widziany jako wielki następca Adama Małysza, jeszcze bardzo młody Klemens Murańka, też nie spełni naszych oczekiwań?
Jeżeli chodzi o konkurencje klasyczne, to przeważnie ci zawodnicy wywodzą się z ubogich środowisk. Mimo dość sporej biedy w klubach, taki na przykład czternasto- czy piętnastoletni młody zawodnik, który przebija się do kadr młodzieżowych, ma już potem wszelkie warunki ku temu, aby się dobrze rozwijać. Naszą piętą achillesową jest, niestety, brak trenerów, instruktorów. To jest ważniejsze w tym wszystkim.Chętnych dzieci do uprawiania tej dyscypliny jest sporo.
Przed laty mieliśmy w narciarstwie alpejskim, biegach czy kombinacji norweskiej takie wspaniałe nazwiska jak na przykład Bachleda, siostry Tlałkówny, Łuszczek, Legierski, Kawulok. Krytycy twierdzą, że nie ma dzisiaj ich następców, gdyż Polski Związek Narciarski to tak naprawdę w zasadzie tylko Polski Związek Skoków Narciarskich. Czy zgadza się Pan z tą opinią?
Ze względu na moją przeszłość trenerską będę zawsze kojarzony ze skokami, bez względu na to, czego by związek nie dokonał w biegach czy zjazdach. Świetne wyniki w skokach przyciągnęły sponsorów. Oni nie chcieli się identyfikować ze słabymi dyscyplinami, takimi jak biegi czy narciarstwo alpejskie. My jednak dzieki wypracowanym pienądzom, rozszerzyliśmy szkolenie, skorzystała też Justyna Kowalczyk. Same środki budżetowe jej na pewno by nie wystarczyły. Musieliśmy ją jeszcze dodatkowo wspomóc kwotą około pół miliona złotych. W tym są też pieniądze na nagrody i na opłacenie trenera. Ona miała w tym roku łączny program na kwotę 1 mln 380 tys. złotych. Staram się dbać więc równo o wszystkich. Oprócz Justyny, są jeszcze inne, bardzo zdolne biegaczki. Jest to efekt pracy ostatnich czterech lat. Z niczego się one nie wzięły. Jestem pewny, że w Soczi będziemy mieli silną sztafetę. Jeżeli chodzi o narciarstwo alpejskie, to jest bardzo szeroki problem. Generalnie jednak mówiąc, to jest tak, że konkurencje alpejskie trenuje się latem i jesienią. I oczywiście tylko w Alpach. To jest mój komentarz do tego. My wydajemy mnóstwo pieniędzy na podróże tam i z powrotem. Tam trzeba by pewnie być i mieszkać, aby coś móc zrobić. To jest znowu problem finansowy.
Jakie mamy szanse na przyznanie nam organizacji Pucharu Świata w Szklarskiej Porębie w 2011 r. w biegach narciarskich?
Ze strony związku popieramy ten plan. Mało tego przygtowujemy go pod względem dokumentacji. Na jednej z wiosennych konferencji ma być ten zatwierdzony terminarz. Według mnie, jest to na około dziewięćdziesiąt parę procent pewne.