<!** Image 1 align=left alt="http://www.express.bydgoski.pl/img/glowki/reszka_jaroslaw.jpg" >Dzień Flagi Rzeczypospolitej Polskiej funkcjonuje jako święto państwowe od pięciu lat, ale dla Polaków wciąż jest świętem abstrakcyjnym. Sama flaga zaś dla wielu z nas pozostaje obiektem teoretycznym, a więc takim, o którym się czasem myśli, ale którego fizycznie się nie używa. W tym przekonaniu umocniła mnie w czwartek sonda, którą wśród słuchaczy przeprowadzało bydgoskie radio. Stałem akurat w korku na Jagiellońskiej, więc mogłem słuchać, słuchać, słuchać...
Po pierwsze: ludzie nie wiedzą, gdzie kupić flagę, a uchwyty do flag są sprzedawane z metalu, który szybko rdzewieje i brudzi elewację. Gdzież to podziała się słynna do niedawna zaradność Polaków? Kolumnę Zygmunta potrafiliśmy sprzedać, z pustych półek ściągnąć schab bez kości, meblościankę i pralkę automatyczną, a teraz z flagą nie potrafimy sobie poradzić. Zagubionym wyjaśniam, że flaga państwowa to dwa prostokąty białego i czerwonego materiału. Mogą być dowolnej wielkości, byle równej. Prostokąty należy połączyć nicią, na brzegach obrębić, żeby za rok nie wyglądała jak szwoleżerski proporzec po szarży na Somosierrę. Połączone prostokąty z jednego końca zszywamy, tak by w środku pozostał niewielki otwór w kształcie walca, do której wkłada się drzewce. Jak komuś to nie wychodzi, koniec flagi można owinąć wokół drzewca i przymocować gwoździkami lub pinezkami. Za drzewce może posłużyć kij od miotły. A żeby uchwyt flagi nie rdzewiał, wystarczy pomalować go antykorozyjną farbą do metalu. Farby najtaniej kupuje się w marketach budowlanych. Flagę można wykroić z prześcieradeł - byle nie spranych i po małym dziecku. Uwaga: przy nadziewaniu flagi na maszt pilnować, by białe było u góry, żeby nas sąsiedzi nie brali za obywateli Księstwa Monako i nie wpraszali się na ruletkę.
<!** reklama>Po drugie: ludzie są oburzeni, że administracja nie dba o wywieszanie flag na budynkach. Tak, słusznie się oburzamy. Po 20 latach od zmiany ustroju powinniśmy już jednak wiedzieć, że administracja to nie „oni”, na których nie mamy żadnego wpływu i którym musimy się kłaniać w pas. Za administrację co miesiąc słono płacimy, więc mamy prawo wymagać nie tylko tego, żeby chodnik był czysty i z rynny nie ciekło, lecz także, by w święta państwowe wywieszano na naszym domu flagi. Obawiam się tylko, że poza okazjonalnym utyskiwaniem nie kiwnęliśmy palcem, by nasz Anioł ruszył się i zatknął co trzeba, kiedy trzeba.
Po trzecie: ludzie mówią, że można być patriotą i nie wywieszać flagi. W taki sam sposób rozumując, można uznawać się za dobrego katolika i nie chodzić do kościoła lub za dobrego obywatela i nie chodzić na wybory. Niesłusznie. Przyjęcie religii i przyjęcie obywatelstwa wiążą się z przyjęciem pewnych obowiązków. Są we współczesnym świecie państwa - i to wcale nie totalitarne - w których udział w wyborach jest prawnym nakazem pod groźbą kary. I jakoś ludzie z tym żyją, nawiasem mówiąc, wcale nieźle, jak Belgowie czy Australijczycy. Najbardziej wszakże zdumiał mnie radiosłuchacz, który stwierdził, że dzisiejsze nakłanianie do wywieszania flagi kojarzy mu się z 1 Maja w czasach Peerelu. Jeśli przypadkiem ów pan czyta mój felieton, chciałbym mu wyjaśnić, że różnica jest taka, jak pomiędzy stwierdzeniami: „Muszę iść na pochód” i „Muszę pochodzić”. Na pochód większość z nas chodziła, bo kazali, pochodzić ruszamy, bo sami czujemy taką potrzebę.