Ciekaw jestem, jak teraz, kiedy film trafił do wypożyczalni, zareagują na niego kinomani. 19 lat temu, gdy trafił do kin, wywołał bowiem publiczne zgorszenie. Mowa o „Betty Blue” - francuskim dramacie z młodym Jean-Hugues Anglade w roli głównej.
„Betty Blue” można najkrócej określić jako nową falę po nowej fali. Tylko proszę tego nie rozumieć jako „popłuczynę po nowej fali”. Co prawda na mój gust opowieść jest kapkę za długa (trwa prawie trzy godziny), co przy leniwie toczącej się akcji musi męczyć, ale temat i sposób jego przedstawienia z pewnością zasługują na wysiłek w walce ze snem.
Po ekranie miota się młoda para, która szuka swego miejsca na ziemi. On, niejaki Zorg, ima się różnych dorywczych prac. Jest wykorzystywany przez pracodawcę, jada co się da, sypia gdzie się da. Ale siła młodości pozwala mu spoglądać na życie z optymizmem. Po przypadkowym spotkaniu z Betty Zorg staje się silny w dwójnasób. To moc miłości. Kochankowie uprawiają płomienny seks (właśnie te sceny tak szokowały przed laty wielu widzów), wspólnie pracują, ale też płomiennie się kłócą. Betty jest bowiem dziewczyną - delikatnie mówiąc - niezrównoważoną. Po wybuchu złości przez okno wylatują nie tylko garnki, ale i, na przykład, gramofon. A po burzy znów przychodzi pogoda i żar uczuć.
Z czasem jednak te „humory” Betty przekształcają się w ekscesy niemieszczące się w kanonie zachowań nawet bardzo liberalnych obywateli. Łącznie z zakochanym w niej na zabój Zorgiem. Widz też zaczyna rozumieć, że Betty pogrąża się w jakiejś chorobie psychicznej, najprawdopodobniej schizofrenii. Czy miłość będzie na tyle silna, by ją ocalić? Czy Zorg znajdzie jakiś sposób, by pomóc Betty?
Ta druga część opowieści jest tyleż wzruszająca, co dołująca. Zdecydowanie bardziej przypadła mi do gustu część pierwsza. Bo krzepi. Pokazuje, że warunkiem koniecznym szczęścia nie musi być elegancki dom, piękny samochód czy eksponowane stanowisko. Zorg i Betty potrafią cieszyć się każdym drobiazgiem, śmiać właściwie z niczego i mają odwagę podejmować trudne decyzje - jak przeprowadzka - w minutę, pod wpływem nagłego impulsu. My, najczęściej przykuci do „dorobku życia” ciężkimi kajdanami, tygodniami zastanawiający się nad kupnem nowej lampy do living roomu, możemy im szczerze zazdrościć owej spontaniczności. Choroba Betty nie jest w filmie ukazana jako rodzaj kary za beztroskę czy rozwiązłość. Choroba ma sprawdzić miłość, wysondować, ile w niej egoizmu.
Zorga i Betty otacza w tych potyczkach z losem ciekawy wianuszek oryginałów. Ich role dodają jeszcze opowieści rumieńców i pikanterii.