<!** Image 1 align=left alt="http://www.express.bydgoski.pl/img/glowki/reszka_jaroslaw.jpg" >„Wrogowie publiczni” Michaela Manna nie zrobili w Polsce kariery, jaką można było wróżyć filmowi na taki temat, w takiej obsadzie i z taką ekipą realizatorów. Mój syn zrecenzował go jednym słowem: „przydługi”. Jednak, jak sądzę, pies jest pogrzebany gdzie indziej. Michael Mann (reżyser m.in. „Informatora” i „Gorączki”, producent „Awiatora”) nakręcił stylowy kryminał, z samym Johnnym Deppem w roli głównej.
Opowiada on o jednej z największych gangsterskich legend Ameryki - Johnie Dillingerze, rabusiu dżentelmenie, który przez 13 miesięcy podczas Wielkiego Kryzysu siał postrach na Środkowym Zachodzie. Bali się go prawie wyłącznie bankowcy, bo przeciętny obywatel kibicował mu w walce z instytucjami, które ściągnęły na świat ekonomiczne nieszczęście. Depp w roli legendy wypada wybornie, jest olśniewającym piratem z Karaibów, przeniesionym do betonowej dżungli XX wieku. Tylko uśmiecha się coraz rzadziej.
<!** reklama>I tu dochodzimy do przyczyn, które mogły zaważyć na popularności „Wrogów publicznych”. Mann nie zatrzymał się na portrecie oryginalnego bandyty i jego otoczenia. Nie oglądamy wyłącznie serii napadów i wątku romansowego z piękną i utalentowaną Marion Cotillard (Oscar za rolę Edith Piaf), która gra gotową na poświęcenia ukochaną Dillingera. Reżyser sporo uwagi poświęca też wątkowi działań aparatu ścigania. Posępny Christian Bale zagrał inną sławną postać - agenta Melvina Purvisa, najlepszego człowieka E. J. Hoovera, dzięki któremu raczkujące FBI zaczęło się przekształcać w prawdziwie profesjonalną agencję do walki z przestępczością w skali wiekszej niż pojedynczy stan USA. Purvis rozumiał, że aby dopaść Dillingera, należy zniszczyć jego legendę dżentelmena i odizolować go od ludzi, którzy dawali mu poparcie i schronienie.
Pierwszy cel udało się Purvisowi osiągnąć tylko częściowo. Legenda DIllingera jest za oceanem żywa do dziś - najlepszy dowód to wysokobudżetowy film Manna.
Drugi cel został w pełni osiągnięty. Od Dillingera odsunęła się mafia, w tym czasie próbująca już legalizować swoje źródła dochodu i w związku z tym niechętna rozgłosowi wokół zorganizowanej przestępczości, który przynosiły widowiskowe napady Dillingera. Ostateczna wpadka i śmierć superrabusia to też wynik „pracy u podstaw” ludzi Purvisa i w efekcie zdrady zagrożonej deportacją z USA właścicielki domu publicznego, przy pomocy której w ostatnim okresie życia ukrywał się coraz bardziej osaczony Dillinger. Dla mnie ta „naukowa” podbudowa walki FBI z popularnym bandytą była chyba jeszcze ciekawszym elementem fabuły niż brawurowe skoki. Ale niezainteresowanego tym widza mogła znużyć.