Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Azyl jest jak rodzina - mówią Aleksandra Krawczyk-Głowacka i Magdalena Gralak-Kuczyńska

rozmawia Mariusz Sepioło, zdjęcia: Grzegorz Olkowski
Dzięki opiece nad zwierzętami możemy być lepsze dla ludzi. Wiemy na przykład, jak ważne jest to, by być z kimś do końca.

Opowiedzcie o początkach.

Aleksandra Krawczyk-Głowacka: Wychowywałam się na wsi, miałam wtedy ciągły kontakt ze zwierzętami. Gdy przeprowadziliśmy się do mieszkania w bloku, zaczęło mi tego brakować. Zachowałam się więc jak stereotypowe dziecko: naciskałam na rodziców, którzy ostatecznie kupili mi królika. Jakiś czas później uratowałam innego królika ze sklepu zoologicznego. Miał na imię Kubuś. Był bardzo zaniedbany, wychudzony, cały w kołtunach. Poczułam, że nie mogę go tak zostawić. Zaczęłam szukać informacji, w jaki sposób mogę znaleźć dla niego dom. Trafiłam do ogólnopolskiego Stowarzyszenia Pomocy Królikom, gdzie dostałam kontakt do Magdy. To ona miała oddać go do adopcji. Ostatecznie Kubuś zamieszkał ze mną, a my z Magdą zaczęłyśmy wspólną przygodę. Miałyśmy sporo pomysłów i aż za dużo energii. W 2012 roku stworzyłyśmy pierwszy w Polsce Azyl dla Królików.

Było trudno?

Magdalena Gralak-Kuczyńska: Wiele osób nam to odradzało. Schroniska nie mają w Polsce dobrej opinii. Kojarzą się z ponurymi, zapuszczonymi miejscami. Pojawiały się pytania: co z kosztami, kto tu będzie pracował, jak pogodzicie swoje życie z pracą w Azylu? Ale byłyśmy młode i pełne idei, chciałyśmy ratować świat. Już w pierwszym roku działalności dobro zaczęło do nas wracać. Słyszałyśmy od ludzi, że robimy fajne rzeczy. Tak jest do dziś, najlepiej widać to podczas Dnia Otwartego w Azylu raz do roku - gdy przyjeżdżają do nas ludzie, którzy obserwują nasze działania w internecie i chcą nas poznać osobiście. Okazuje się, że wsparcie finansowe również udaje się znaleźć, chociaż nie jest to łatwe.

Jak skłonić ludzi do przekazania środków Azylowi?

M: Przede wszystkim - nic na siłę. Nie można grać na negatywnych emocjach, powtarzać, że „nikt nam nie pomaga”, a „króliki nie mają co jeść”. Z drugiej strony, nie można zapewniać, że zawsze jest pięknie i różowo. Staramy się mówić prawdę. A bywa trudno, np. gdy trzeba szybko zorganizować pomoc weterynaryjną, codzienny dyżur, przywieźć królika z drugiego końca Polski. Nauczyłyśmy się funkcjonować na pełnych obrotach. Dziś zawozimy królika na badanie, a potem do weterynarza. W lecznicy spędzimy pewnie parę ładnych godzin i do domu wrócimy koło północy. O tym także opowiadamy potencjalnym darczyńcom.

A: Mamy wrażenie, że ludzie czują się częścią Azylu. Ludzie, czyli adoptujący, wolontariusze i darczyńcy. W niektórych organizacjach pozarządowych jest tak, że zbiórka pieniędzy jest jedynym wydarzeniem, które łączy ludzi, a potem nic za tym nie idzie. Nie powstają prawdziwe relacje. My nigdy nie prosimy o pieniądze „na zapas”, zanim wydarzy się coś, na co naprawdę te środki będą potrzebne. Dopiero, kiedy jedziemy na interwencję i przyjmujemy nowe króliki, robimy zbiórkę. Bo naturalnym prawem darczyńców jest wiedzieć, na co idą ich pieniądze.

M: Poza tym, staramy się pokazywać codzienne życie Azylu. Dzięki temu ludzie, którzy nas wspierają, są ze wszystkim na bieżąco. Miałyśmy kiedyś królika o imieniu Duszek, prawdziwą „ikonę” Azylu. Duszek chorował przez cztery lata i kiedy umarł, pojawiły się setki wspaniałych komentarzy, wpisów i maili od osób, które nigdy Duszka nie poznały. To pokazuje, że Azyl stał się jedną wielką rodziną.

Prowadzicie stronę internetową, blog i fanpage na Facebooku. Doświadczacie hejtu?

A: O dziwo nie. Już na początku założyłyśmy, że nigdy nie doprowadzimy do tego, by ktokolwiek nazywał nas wariatkami, dziwaczkami, które „zamiast żyć, zajmują się jakimiś króliczkami”. Tak nie jest. Mamy swoje prywatne, normalne życie. Pracujemy, mamy rodziny i przyjaciół. Ja na co dzień prowadzę kancelarię adwokacką, a Magda razem z mężem - sklep motocyklowy. Azyl jest bardzo ważną częścią naszego życia, ale nie najważniejszą.

M: Na szczęście, mamy bardzo wyrozumiałych mężów. Ja staram się poświęcać tyle samo czasu na życie prywatne, co na pracę. Kiedy wrócę do domu, to pewnie usiądziemy razem z mężem i obejrzymy kolejny odcinek „Dextera” (śmiech).

A: Dla mnie praca jest odskocznią od królików, a króliki odskocznią od pracy. Podczas interwencji zajmuję się tylko dobrem królików, więc odpoczywam od problemów ludzi, z którymi stykam się na co dzień.

Nawet jeśli przez ludzką działalność umiera królik?

A: Ostatni zmarł w sylwestra. Miał na imię Di. Przyczyną śmierci było pęknięcie mięśnia sercowego. Di była zdrowym królikiem, ale po prostu przestraszyła się hałasu. Wyobraź sobie, co musiała czuć, kiedy wokół strzelały petardy.

M: Ta sytuacja dotyczy nie tylko królików. Każdego roku zwierzęta przeżywają dramat, słyszymy mnóstwo historii o tych, które nie wytrzymały tego stresu. Nie możemy tego zrozumieć. Niedawno rozmawiałam z właścicielem psa, który mówił: przez jeden dzień nic złego mu się nie stanie, nie będę poświęcać się dla psa. Próbowałam tłumaczyć, że nie tylko ten jeden pies boi się huku. Bez skutku.

A: To dla nas strasznie frustrujące. Codziennie walczymy o to, by królikom było tutaj dobrze. Bywamy bezsilne, kiedy po prostu nie możemy któregoś uratować, bo ciężko zachorował. Ale w sytuacji, w której królik umiera ze stresu… Nie potrafimy się z tym pogodzić.

Na stronie internetowej piszecie o zjawisku „króliczej bezdomności”. Dużo jest powodów, dla których króliki tracą nagle miejsce do życia?

A: Czasem się śmieję, że z przyjęciem zwierzaka do domu jest jak ze ślubem. Decyzję można podjąć ot tak, w sekundę, ale kiedy zaczyna się wspólne życie, zaczynają się też problemy. Często króliki są oddawane, kiedy w rodzinie pojawia się dziecko. Nie dlatego, że np. dziecko jest uczulone na sierść, ale z powodu braku czasu rodziców. Nagle pojawił się ktoś, kim trzeba się zaopiekować, i królik schodzi na drugi plan. Bywa też, że powodem oddania królika jest rozstanie. Bo nagle para się pokłóciła i królik stał się niczyj.

Jeździcie na interwencje do miejsc, gdzie króliki są zaniedbywane - sklepów zoologicznych, restauracji czy prywatnych domów - i zabieracie je do Azylu. Widok wyniszczonych zwierząt musi boleć.

M: Tak. Najtrudniejsza w tym wszystkim nie jest praca ze zwierzętami, ale z ludźmi. Rzadko się zdarza, że ktoś oddaje nam zadbanego królika. Najczęściej zwierzę jest zaniedbane pod każdym względem, niezaszczepione, niewykastrowane, otyłe i chore. Wtedy od właściciela słyszymy: ale ja nie wiedziałem. Dla nas to żadne tłumaczenie. Dziś mamy tyle źródeł informacji, że niewiedza nie jest usprawiedliwieniem. Działa to też w drugą stronę - kiedy przychodzą do nas ludzie i mówią: dajcie mi królika.

Co wtedy?

M: Na początku zawsze jest spotkanie i rozmowa na ważne tematy: od sposobów żywienia królika, po schematy postępowania w chorobie. Musimy wiedzieć, że temu człowiekowi naprawdę zależy na adopcji i przyjmuje do wiadomości to, o czym mu opowiadamy. Czasem decydujemy, że nie możemy pozwolić komuś na adopcję, a czasem ludzie sami zaczynają rozumieć, że nie podołają obowiązkom. To uczciwe wobec nas i wobec królika.

A: Ludziom wydaje się, że królik jest zwierzęciem łatwym i tanim w utrzymaniu. Jednak koszty są porównywalne do utrzymania małego psa, regularnie szczepionego, jedzącego karmę bardzo dobrej jakości. Utrzymanie królika to przede wszystkim dobre jedzenie, czyli siano i suszone zioła, z czego tylko te ostatnie kosztują ok. 100 zł miesięcznie. Do tego żwirek, klatka, szczepienia i opieka weterynaryjna. Trzeba pamiętać, że warunki życia królika nie zależą tylko od pieniędzy, ale przede wszystkim od zachowania właścicieli. Wczoraj zadzwoniła pani z prośbą o adopcję królika „dla dziecka”. Od razu wiedziałam, że nic z tego nie będzie.

Dlaczego?

A: To kolejny stereotyp: że królik to taka maskotka dla dziecka, która siedzi sobie w klatce, a dziecko go sobie od czasu do czasu wyciąga, nosi na rękach i tarmosi. Przez to staje się on przestraszony, zestresowany, płochliwy. Właściciele narzekają wtedy, że nie ma z nim kontaktu. Dziwią się, dlaczego ten królik nie lubi być brany na ręce. Ale prawda jest taka, że żaden królik tego nie lubi. Miałyśmy przypadki, kiedy królik aż głośno piszczał ze strachu. Tak było z Sarabi. Trafiła do nas cała we własnych odchodach, z odparzeniami, wychudzona. Pochodziła z domu z dwojgiem dzieci, ale to nie dzieci były problemem, tylko nieodpowiedzialni rodzice.

Czy po latach trudnych kontaktów z ludźmi macie jeszcze energię i entuzjazm?

M: Są tacy, którzy mówią: kocham zwierzęta, ale nie lubię ludzi. Tak się nie da. Stosunek do zwierząt pokazuje, jakimi jesteśmy ludźmi. Często spotykamy osoby, z którymi na co dzień nie chciałybyśmy mieć nic do czynienia. Ale wtedy negatywne uczucia chowamy do kieszeni. Zdarza się, że zaczyna po prostu brakować nam sił. Ale wiemy, że za chwilę na naszej drodze spotkamy kogoś fajnego: wolontariusza, darczyńcę albo zupełnie obcą osobę. Nie możemy myśleć bez przerwy o tym, jaką krzywdę ludzie wyrządzają zwierzętom i jaki ten świat jest zły. Bo zaczęłybyśmy tymi emocjami emanować.

Czy doświadczenia z Azylu można przenieść do codziennego życia?

A: Mam wrażenie, że dzięki opiece nad zwierzętami mogę być lepsza dla ludzi. Wiem na przykład, jak ważne jest to, by być z kimś do końca. Żeby walczyć, nie odwracać się od bólu i cierpienia. Zarówno zwierząt, jak i ludzi.

Aleksandra Krawczyk-Głowacka i Magdalena Gralak-Kuczyńska

założycielki Azylu dla Królików i fundacji o tej samej nazwie. Aleksandra jest absolwentką prawa na UMK, prowadzi w Toruniu własną kancelarię adwokacką. Magdalena ukończyła administrację na UMK, razem z mężem prowadzi sklep motocyklowy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!