Znaczna część Los Angeles, a także mniejszych miejscowości wybrzeża kalifornijskiego, została w poniedziałek po południu pozbawiona prądu elektrycznego.
Poinformował o tym Departament do spraw Energii i Wody tej jednej z największych aglomeracji amerykańskich.
Przerwy w dostawach energii elektrycznej trwały w większości wypadków półtorej - dwie godziny. Odczuło je w różnym stopniu ponad 2 mln ludzi. Po pierwszych 90 minutach zdołano przywrócić dopływ prądu do 90 procent tych dzielnic Los Angeles, które były w poprzednich godzinach odcięte.
Przyczyny wielkiej awarii miały charakter czysto techniczny i wynikały z błędu ludzkiego. Wszystko wskazuje na to, że spowodował ją jeden z elektryków, który doprowadził do zwarcia na wielką skalę, co przy znacznym obciążeniu sieci wywołało automatyczną blokadę.
Przedstawiciele policji stanowczo zaprzeczali, że chodzi o działania terrorystyczne i że ma to zwiazek z obchodzoną dzień wcześniej rocznicą zamachów z 11 września 2001 r.
Mimo dziennej pory, sytuacja była dramatyczna, bowiem wysiadła uliczna sygnalizacja świetlna, co spowodowało chaos i blokadę komunikacyjną w godzinach szczytu. Wiele osób utknęło też w windach.
Mimo braku oznak sabotażu policja ogłosiła „alert taktyczny”, na czas którego obowiązywały przepisy stanu wyjątkowego. Napięcie związane z energetyczną blokadą było tym większe, że była to tego lata już druga na tak wielką skalę awaria w Kalifornii. Poprzednia, spowodowana przerwaniem potężnej linii przesyłowej, pozbawiła w sierpniu prądu ponad 500 tys. mieszkańców południowej Kalifornii.(rob)