Akrobacje potężnego transportowca C-17 Globemaster III w wykonaniu pilotów Królewskich Australijskich Sił Powietrznych jednych zachwycały, innych przerażały.
Oto bowiem ogromna maszyna zwinnie przelatywała na niewielkiej wysokości, zręcznie omijając drapacze chmur w Brisbane. Świadkowie pokazu z przejęciem filmowali wyczyny pilotów, inni zamykali oczy, bojąc się, że za chwilę dojdzie do katastrofy.
Nie były to jednak popisy nieodpowiedzialnych pilotów, tylko trening przed corocznym festiwalem Sunsuper RiverfireF. Loty C-17 odbywają się na każdym festiwalu od 2017 roku i co roku seria filmów z wyczynami pilotów trafia do sieci, robiąc na wszystkich ogromne wrażenie.
- Fajnie to wygląda, ale jest również niesamowicie niebezpieczne - komentował jeden z pilotów C-17 Sił Powietrznych USA dla Task & Purpose. - Jeżeli załoga zareaguje wolno, odrzutowiec zderzy się z budynkiem. Bardzo ryzykowne – mówił pilot, który zachował anonimowość, bo nie był upoważniony do rozmów z prasą.
Z tego powodu piloci C-17 w USA muszą latać co najmniej 300 metrów nad zaludnionymi obszarami. - Amerykańscy piloci C-17 ćwiczą loty na niskich wysokościach w kanionach, ale pod nimi nie ma ludzi - wyjaśnił. Filmy z Brisbane nazwał szalonymi. - Nigdy nie moglibyśmy robić czegoś takiego w USA. Gdyby tak się stało, natychmiast wylecielibyśmy z lotnictwa - dodał.
Australijczycy pokazali, że lubią ryzyko. Kilka razy przed publicznością samoloty szturmowe RAAF F-111 Aardvark wykonały manewr „zrzutu i spalenia”, kiedy paliwo jest wyrzucane z tyłu samolotu i zapalane przez dopalacz, powodując spektakularny pióropusz ognia.
Jednak to, że nie latają pod budynkami, nie oznacza, że amerykańscy piloci nie ryzykują. W sierpniu jedna z załóg C-17 lecąca z uchodźcami z Afganistanu musiała wystartować na pasie pełnym ludzi próbujących dostać się na pokład, na którym zgromadziły się aż 823 osoby. C-17 czule nazywany przez pilotów „Łoś” dowiózł wszystkich bezpiecznie do Kataru.