W 5 minut można ugotować jajko, zrobić zupę błyskawiczną, przejechać 3 przystanki autobusem miejskim, 120 razy wypowiedzieć zdanie „Najlepsze kasztany są na placu Pigalle” i... poznać partnera na całe życie. Wybieram poszukiwanie drugiej połówki. Czas, start!
<!** Image 2 align=none alt="Image 180603" sub="„Szybkie randki” przez niektórych są traktowane jako miejsce, w którym można przedstawić na żywo swoje ogłoszenie matrymonialne Fot. Martyna Tadrowska">Do celu przybliża pokonanie krętych schodów i przejście przez szerokie drewniane drzwi. Wystrój klubu w stylu londyńskim uderza przepychem. Intymną atmosferę zapewniają szklane żyrandole, dające delikatne, zamglone światło. No i ciężkie złote kotary, których zasłonięcie zwiastuje początek imprezy. „Szybkie randki” czas zacząć. To pierwsze w Bydgoszczy aranżowane spotkania osób szukających partnera. Single rejestrują się przez Internet, robią się na bóstwo i przychodzą do lokalu, by przez kilka minut porozmawiać z obcymi osobami - z każdą z osobna. Po spotkaniach zaznaczają swoje typy na kartach randkowicza. Przekazują swoje „krzyżyki” organizatorom. Oni obdarowują osoby, które wytypowały się nawzajem, danymi kontaktowymi. Dalej trzeba już radzić sobie samemu.
Można trochę pofikłaczyć
Kilku młodych mężczyzn - wszyscy starannie ogoleni, intensywnie pachnący wodą toaletową. Kilka jeszcze młodszych kobiet - w eleganckich sukienkach i przyciągającym wzrok makijażu. Kilka okrągłych stolików. Na każdym kartka z imieniem kobiety i numerek - od 1 do 15. Siadam przy dwójce i czekam.
Łukasz. Około metra sześćdziesięciu. Szczupły, w okularach o grubych, ciemnych oprawkach. Lekki uścisk dłoni, nieśmiałe: „Miło cię poznać” i cisza. To może ja zacznę: „Powiedz coś o sobie”. Strzał w dziesiątkę - przed nami trzyminutowa opowieść. Łukasz to 20-letni student wychowania fizycznego. Marzy o tym, by trenować włoskich siatkarzy. Włoskiego nie zna, ale słyszał, że to łatwy język. Interesuje się wszystkim, tylko nie kwiatami. Ich po prostu nie zdzierży. Ale tkwi w nim nie tylko dusza sportowca, Łukasz pisze wiersze. Ma ich w dorobku już dziesięć, gdy uzbiera więcej, wyda tomik. Wiersze nas onieśmielają, a czas mija. Przerywam ciszę, posiłkując się pytaniem z karty, którą każdemu uczestnikowi wręczył organizator imprezy. Pada na trzynastkę - „Jeżeli byłbyś zwierzęciem, to jakim?”.
- Ptakiem, bo wtedy mógłbym latać - Łukasz poeta odpowiada bez namysłu. - Musiałbym tylko uważać, bo niedowidzące ptaki mogą uderzyć w drzewo - uzupełnia Łukasz dowcipniś.
<!** reklama>Dzwonek wieńczący randkę płoszy i żarty, i lirykę. Łukasz odchodzi w zapomnienie - bez krzyżyka na karcie. Do mojego stolika przysiada się Michał. Rosły blondyn dłoń ściska zdecydowanie. Moją uwagę przyciąga liliowy sweterek i jego ręka, którą nonszalancko kładzie na oparciu kanapy. O sobie mówi bez ponaglania:
- Studiuję administrację w Bydgoszczy i prawo w Toruniu, oba kierunki dziennie - mówi szybko, jakby w głowie chodził mu zegarek, odmierzający czas rozmowy. - Zajęcia z administracji mam przy ulicy Przemysłowej, wsiadając po ćwiczeniach w samochód, jestem w toruńskim campusie w pół godziny, a na wykłady nie trzeba przecież chodzić. Nie od dziś wiadomo, że na studiach trzeba fikłaczyć. Fikłaczyć, czyli kombinować - wyjaśnia szybko.
„Na spontana”
Za mną drugi dzwonek - i druga pusta krateczka w miejscu na decydujący krzyżyk.
Trzeci w kolejności jest Dawid. Wysoki brunet o intrygującym spojrzeniu i mocnym zapachu wody toaletowej. Do spotkania jest średnio przygotowany, bo dowiedział się o nim rano od znajomego. Studiuje transport, marzy o założeniu własnej firmy, ale wie, jak trudno jest się wybić młodym przedsiębiorcom. Na studiach się nie nudzi, fascynują go nawet fizyka i matematyka, a przed nim praca licencjacka.
W rękę bierze broń doskonałą - pytania przygotowane przez organizatora. Spośród dwudziestu wybiera chyba najbardziej kobiece: „Czy umiesz gotować?”. A do wyboru miał przecież pytanie o najbardziej zwariowaną rzecz, jaką zrobiłam, o ulubione filmy i muzykę, o to, jak ważny jest dla mnie seks. Wybrał gotowanie i zadzwonił dzwonek. Mimo to, Dawid zasłużył na krzyżyk. Za fizykę i za zapach.
Następny w kolejce - Piotr. Zanim zdążył usiąść, dowiedziałam się, że jest młodszym bratem Dawida. Trochę od niego niższym. Kompleksów nie ma, bo przecież jest od brata lepszy we wszystkim. Tamten skończył liceum, ten technikum - zaleta niepodważalna, bo przecież Piotr ma zawód, no i pracę (nie to, co brat) - pizzę rozwozi.
- Lubię chodzić do klubów, bawić się, ale dziewczyny mnie zmęczyły, chciałem od nich odpocząć - dowiaduję się, gdy zaczyna mówić tylko o sobie. - Już odpocząłem i dlatego tu jestem. Chciałem przekonać się, jak wygląda taka szybka randka w ciemno. Chciałem się poczuć jak ci aktorzy w amerykańskich filmach. Okazało się, że to świetna zabawa.
Dzwoneczek odzywa się w samą porę. Nie ma Piotra, nie ma też krzyżyka. Jest Łukasz, absolwent „samochodówki”.
- Ale samochody mnie w ogóle nie kręcą, chcę otworzyć biznes - jakiś komis z telefonami albo coś takiego - mówi wysoki brunet o niepokojącym rozbieganym spojrzeniu.
O randkach dowiedział się dwie godziny przed ich rozpoczęciem, przyszedł „na spontana”, żeby się zabawić. Krzyżyka nie będzie.
Żeby gonić króliczka&
A zaczęło się w Stanach Zjednoczonych. To stamtąd w latach 90. XX wieku przywędrowała impreza o nazwie Speed Dating. Carrie, Miranda, Charlotte i Samantha w jednym z odcinków kultowego serialu „Seks w wielkim mieście” też usiadły przy stolikach randkowiczek. To ze szklanych ekranów Europejczycy dowiedzieli się, jak dokładnie wyglądają szybkie randki. Dziś nie brakuje takich imprez w żadnym z dużych polskich miast. Studenci aranżują nawet pięciominutowe spotkania w akademikach - dla oszczędności na własną rękę. Jedni szukają partnera, inni rozrywki. Wielu przychodzi po prostu z ciekawości.
Randki w wydaniu kujawsko-pomorskim cieszą się większym powodzeniem wśród pań niż panów. Ale nie zawsze to kwestia odwagi.
- Mówiłam o tej imprezie wielu moim znajomym facetom - podkreśla Martyna, biegająca między uczestnikami z aparatem fotograficznym. - Dziwiłam się, że nie chcą dziewczyn podanych na tacy, a oni mówili, że wolą polować na nie sami.
Samotne panie szturmują stronę, na której można zapisać się na spotkanie. Liczą, że zostaną złapane. Panowie raczej jednak wolą tylko gonić króliczka...
- Szukając partnerki robiłem to w standardowy dla mojego pokolenia sposób - opowiada Mariusz Megger, organizator imprezy. - Jednak gdy w klubie widziałem interesującą dziewczynę, nie wiedziałem czy jest wolna, czy szuka partnera, a chodzić po sali i pytać po kolei każdą, jakoś nie wypadało. Samo tańczenie obok dziewczyny było raczej mało skuteczne. Szukanie drugiej połówki w taki sposób wymagało dużej odwagi, pieniędzy i czasu. Z perspektywy kobiet jest bardzo podobnie - też nie wiedzą, czy mężczyzna, który im się podoba, jest wolny i nimi zainteresowany.
Sposobem mają być „Szybkie randki”, traktowane przez niektórych jak miejsce, w którym można przedstawić na żywo swoje ogłoszenie matrymonialne. Randkowicze mogą spotkać na imprezie kilkanaście osób, szukających trwałego związku, ale nie mogą ich poznać. Czasu na to jest za mało.
- W pięć minut nie można się zakochać ani nawet zafascynować drugą osobą, można tylko zrobić dobre pierwsze wrażenie: strojem i wyważonymi wypowiedziami - mówi Michał Cichoradzki, socjolog, wykładowca Uniwersytetu Kazimierza Wielkiego i Wyższej Szkoły Gospodarki. - W kilka minut nie dowiemy się niczego o drugiej osobie, ale zainteresowanie tą formą poznawania kandydatów na partnera nie dziwi. Dziś, kiedy wszystkie decyzje trzeba podejmować szybko, kiedy trzeba się śpieszyć, by zdążyć z wypełnieniem obowiązków, nie ma czasu na długie szukanie życiowego partnera.
Kiedy wirtual łączy się z realem
Na zorganizowanych spotkaniach jest łatwiej i szybciej. Nie ciąży na nas presja, że musimy zainteresować sobą osobę, z którą rozmawiamy. Przecież za pięć minut pojawi się następna szansa. - To przenoszenie nawyków ze świata wirtualnego w rzeczywisty - uważa Michał Cichoradzki. - Podczas szybkich randek też jesteśmy właściwie anonimowi - tak jak w sieci, spotykamy dużo więcej samotnych osób, niż moglibyśmy zobaczyć w codziennych okolicznościach.
Ale zarówno reżyserowane randki, jak i internetowe portale dla singli nie są zarezerwowane dla tych, którzy mają trudności z nawiązaniem kontaktu z innymi w realu.
- To stereotyp, który pora obalić - mówi Magdalena Miotk-Mrozowska z UKW. - Wyniki badań, choć niejednoznaczne, mówią, że w Internecie swojego miejsca szukają zarówno samotni, którzy nie umieją zawrzeć znajomości w tradycyjny sposób, jak i ci, którzy bardzo łatwo poznają nowe osoby i zaprzyjaźniają się z nimi w świecie rzeczywistym. Młodzi szukają w Internecie przygody, chcą doświadczyć się czegoś nowego, zaprezentować się, osoby po trzydziestce rozglądają się w sieci za partnerem na lata. Badania mówią też, że związki zawarte przez Internet są trwałe, większość z nich może przetrwać próbę czasu.
Szybkie randki, to, jak się okazuje, następca portali dla singli:
- Kiedy szukałem miłości swojego życia, nikt nie słyszał o szybkich randkach. Próbowałem sił w Internecie - przyznaje bez wstydu Mariusz Megger. - Poznanie realnej, prawdziwej osoby w sieci też nie jest łatwe, ale jakoś nam się udało. Umówiliśmy się, spotkaliśmy no i tak zostało. Jesteśmy ze sobą już prawie 11 lat.
Warto wiedzieć
Narzeczona poznana w Internecie? Trochę wstyd
- Internet to pole do popisu dla tych, którzy pozwalają sobie na kombinowanie. Ponad 70 proc. osób, które mają lub miały swój profil na portalu randkowym, manipulowało kiedyś swoją tożsamością - kłamało na temat wyglądu, płci czy zarobków.
- Zwykle jednak, nawet w Internecie, nie mamy odwagi, by kłamać całkowicie. Psycholodzy zauważają, że pary, które poznały się przez Internet, wstydzą się tego. To, czy mówią o tym znajomym i rodzinie zależy od środowiska, w którym żyją. Im ono nowocześniejsze, tym łatwiej opowiedzieć o początkach znajomości.
- Czasem wstydzimy się nawet przyznać do tego, że mamy swoje konto na portalu randkowym. Dla wielu to wciąż - stereotypowo - krok desperata.