- Zanim wybraliśmy gimnazjum, objechaliśmy z synem kilkanaście szkół. Dla niego ważny był wygląd sali gimnastycznej, ja zwracałam uwagę na nauczycieli - przyznaje mama 13-letniego Antka.
<!** Image 3 align=right alt="Image 77803" sub="Od kilku lat do walki o zdolnego ucznia włączyły się gimnazja rejonowe. Do „dziewiątki” na bydgoskich Bartodziejach kandydatów przyciąga dobra atmosfera i nowocześnie wyposażone pracownie, jak choćby ta do nauki języków obcych /Fot. Tadeusz Pawłowski">Chłopak kończy właśnie I klasę bydgoskiego Gimnazjum nr 9. Wyboru oboje nie żałują.
- Mieszkamy w Fordonie, ale lokalizacja nie była dla nas ważna. Liczył się poziom nauczania, średnie wyniki egzaminów i obiegowa opinia o szkole. Dlatego chciałam nie tyle oglądać szkolne sale, co poznać nauczycieli, z którymi syn będzie miał zajęcia. I instynkt mnie nie zawiódł - opowiada bydgoszczanka.
Przemyślany wybór gimnazjum, mimo wciąż obowiązującej rejonizacji, to dziś powszechna praktyka. Rodzice wraz z dziećmi odwiedzają wybrane placówki nie tylko podczas drzwi otwartych.
Ostre kryteria
- Coraz częściej zaglądają do mojego gabinetu mamy, które chcą, żebym pokazał im szkołę, opowiedział, jaką mamy ofertę pozalekcyjną, pochwalił się osiągnięciami. Mówią, że dużo się o nas plotkuje, więc chcą nas sprawdzić - mówi Edmund Gutknecht, dyrektor Gimnazjum nr 9 w Bydgoszczy. - Każdego roku przyjmujemy około 200 nowych uczniów, z czego trzy czwarte to młodzież z rejonu. Pozostałym kandydatom stawiamy dość ostre kryteria - przyjmujemy podania ze średnią minimum 4,0 i dobrą oceną z zachowania. Chętnych jest więcej niż miejsc, więc wybieramy tych najlepszych, ale ci, którzy tą drogą do nas się nie dostaną, kombinują.
<!** reklama>Dyrektor przyznaje, że nagminne staje się przemeldowywanie kandydatów do mieszkających na Bartodziejach babć, ciotek czy znajomych. - Rok temu w ten sposób dostało się do nas około 20 uczniów. Wszyscy wcześniej złożyli podania, ale po wstępnej weryfikacji odpadli. Gdy stali się naszymi uczniami z rejonu, musiałem ich przyjąć.
Dziś placówka jest bardzo dobrze wyposażona, dysponuje nowoczesnymi pracowniami i salą gimnastyczną, ale jeszcze kilka lat temu takiego zaplecza nie miała. Na Osowej Górze o uczniów od lat zabiegają dwie szkoły.
- Może się to wydawać całkiem irracjonalne, ale zainteresowanie szkołą, a także jej poziom rosną wraz z estetyką otoczenia - mówi Małgorzata Trzcińska, dyrektorka Zespołu Szkół nr 24 w Bydgoszczy. - Rodzice wchodząc pierwszy raz do budynku zwracają uwagę na kolorowe ściany, ładne meble, firanki w oknach, kwiatki na parapetach. Mówią, że szkoła ma klimat i to im się podoba. Także uczniowie w wyremontowanych salach lepiej się zachowują i dbają o otoczenie. Pamiętam, gdy kilkanaście lat temu, kilka kilometrów stąd, przy Sardynkowej powstała nowa podstawówka - przestronne budynki, wielka sala gimnastyczna, boiska, potem jeszcze basen. Rodzice woleli posyłać dzieci tam, a nie do nas. Ale zaczęliśmy sukcesywnie gmach remontować, od września będziemy mieli nowe skrzydło i salę gimnastyczną. Teraz problemu z odchodzącymi uczniami nie mamy. Wręcz przeciwnie, dojeżdża do nas młodzież z Okola, Wojnowa czy Sicienka - dodaje dyrektor Trzcińska.
Stała „klientela”
Stałą „klientelę” mają w mieście także gimnazja prywatne oraz autorskie, które działają przy liceach ogólnokształcących. Do tych drugich wstęp mają tylko najzdolniejsi, takie zresztą było założenie inicjatorów, którzy dokładnie 9 lat temu powołali je do życia.
- Od lat zainteresowanie tego typu szkołami nie słabnie. Średnio o jedno miejsce w klasie walczą 2-3 osoby, a bywały lata, że chętnych było jeszcze więcej - mówi Janusz Kitajgrodzki, dyrektor Gimnazjum nr 51, które funkcjonuje przy bydgoskim VII LO.
A dostać się do „hibnerówki” (nazywane tak od nazwiska pomysłodawcy - wizytatora kuratorium Janusza Hibnera) nie jest łatwo. Choć ci, którzy składają tam podania to niemal sami prymusi - średnia na świadectwie ukończenia podstawówki nie niższa niż 4,0, a z przedmiotów kierunkowych (bo każde z ośmiu liceów prowadzi klasę o określonym profilu) uczeń musi mieć minimum „piątki”.
Niektóre z ogólniaków prowadzą z kandydatami rozmowy kwalifikacyjne, inne wysoko punktują sukcesy zdobyte na konkursach. W praktyce jednak w ławkach klas autorskich zasiadają ci, których średnia bliska jest 6,0, a ich wynik ze sprawdzianu po VI klasie to około 36 punktów.