Na ławie oskarżonych sądu przy Wałach Jagiellońskich zasiadł wczoraj 74-letni Bernard D. Siwy staruszek powłóczył nogami. Eskortowali go dwaj policjanci, ale mężczyzna nie był skuty kajdankami. Prokuratura zarzuca mu morderstwo Gerarda J., konkubenta córki. Do zdarzenia doszło 15 marca 2014 roku w mieszkaniu w bloku przy ul. Czerkaskiej 13 na bydgoskim Osiedlu Leśnym.
[break]
Sąd przesłuchał wczoraj dwójkę policjantów, którzy jako pierwsi przyjechali na miejsce tragedii. - Po wejściu do mieszkania zobaczyliśmy, że w pokoju leży młody mężczyzna. Był nieprzytomny i była mu udzielana pomoc medyczna. Oprócz niego w mieszkaniu było jeszcze pięć osób: dwóch mężczyzn i dwie kobiety. Panował duży chaos. Wszystkie osoby były pod wpływem alkoholu, a najbardziej trzeźwy był oskarżony. Kolega w trakcie kontroli wyjął z jego kieszeni nóż. Nie pamiętam, by oskarżony coś na temat noża mówił - stwierdziła policjantka.
Jak zeznała wcześniej, w trakcie pełnienia służby dowiedziała się, że Gerard J. nie żyje. Ktoś miał też powiedzieć, że to Bernard D. zabił.
Policjantowi z patrolu Bernard D. powiedział, że nożem zdzierał z kabli izolację, a Gerard J. był nietrzeźwy i awanturował się tego dnia od rana. W pewnym momencie miał się potknąć i nadziać na trzymany przez oskarżonego nóż.
Na pytanie o ślady krwi w mieszkaniu, funkcjonariusz odparł: - Nie było żadnych śladów krwi. Mężczyzna leżał w pokoju na plecach. Miał tylko delikatną kreskę pod piersią. Potem słyszałem z relacji osób zatrzymanych, że tamowali krew i wycierali jakąś szmatą.
Według jego relacji, oskarżony był zdenerwowany. Skarżył się, że Gerard J. zachowywał się tak agresywnie od dłuższego czasu. Policjant powtórzył wersję oskarżonego o nadzianiu się na nóż. - Bernard D. nie powiedział jednak, gdzie do tego doszło - dodał.
Pewne światło na to, co działo się w mieszkaniu przy Czerkaskiej, rzuciły zeznania Danuty W. Była częstym gościem w mieszkaniu Bernarda D., w którym mieszkała także jego żona Genowefa, córka Małgorzata oraz jej konkubent Gerard. Często dochodziło do libacji. - Tego dnia przyszłam do nich i od razu w korytarzyku Gerard uderzył mnie w twarz. Nie miałam do niego pretensji, bo miał wypite. Ja też wypiłam wcześniej ćwiartkę. Potem piłam w kuchni z Bernardem i Genowefą. Nie wiedziałam, co się stało. W pewnym momencie pojawiła się policjantka i poprosiła mnie o dowód. O tym, że Gerard dostał nożem, dowiedziałam się następnego dnia - stwierdziła kobieta.
Według biegłych, Gerard J. zginął od jednego ciosu nożem w serce. Następna rozprawa pod koniec marca.