W miniony weekend miałem okazję skorzystać z usług Polskich Kolei Państwowych. Postanowiłem wybrać się do Gdańska, ale żeby nie stać w tłoku, a do tego nie rozpłynąć się podczas jazdy w ciągu dnia w kilkudziesięciostopniowym upale, wstałem skoro świt i pognałem na dworzec, by kupić bilet na godz. 4.30.
<!** Image 2 alt="Image 154608" sub="Graffiti upowszechniło się w Polsce tuż po tym, gdy w sklepach pojawiły się farby w sprayu. Wcześniej bieganie z puszką farby i pędzlem nie miało sensu Fot. Archiwum">Ale już od samego wejścia spotkało mnie rozczarowanie. Bo na hali dworcowej i przed nią życie tętniło w najlepsze. Na ławce pod wiatą autobusową leżał człowiek, któremu chyba słabo się zrobiło, bo co chwila wstrząsały nim coraz to nowe torsje. Jego kompan, trzymający w ręku butelkę z jakimś podejrzanym trunkiem, rozłożył się kilkanaście metrów przed drzwiami na halę i każdego kto wchodził błagalnym głosem prosił: „Szefie, złotóweczkę na wodę sodową dla kolegi”. Na peronie czwartym, gdzie zwykle odjeżdżają pociągi do Torunia, była już o wiele lepsza kultura. Co prawda natrafiłem tam na kolejnego bezdomnego, ale ten w porównaniu z dwoma poprzednimi był wręcz wyciągnięty z żurnala mody i podręcznika dobrych manier. Leżał na ławce dla podróżnych, ale nie chrapał, nie miał wokół siebie kilkunastu toreb foliowych wypełnionych skarbami wprost ze śmietnika i gdyby nie to, że nie miał butów i spał na bosaka z niewymownie brudnymi nogami, pomyślałbym nawet, że to pasażer czekający na przyjazd pociągu.
<!** reklama>Kolejne miłe rozczarowanie spotkało mnie na peronie drugim, gdzie znajduje się miejsce dla palaczy. Tamtejsza ławka też była zajęta przez bezdomnego, ale pan wcale na niej nie spał, tylko siedział i z nogą założoną na nogę szarmancko zaciągał się papierosowym dymem, zastanawiając się najpewniej nad ciężkim życiem wiedzionym na tym ziemskim łez padole. A życie to ciężkie. Szczególnie dla pracowników Służby Ochrony Kolei, którzy mając do swojej dyspozycji pierwsze piętro dworcowego budynku, najwyraźniej bywają w nim jedynie od wielkiego święta.
***
Na swój ciężki los uskarżają się również administratorzy i dozorcy inowrocławskich domów, którzy biegają wokół nich z miotłami, grabiami i pędzlami, a i tak co pewien czas, gdy przychodzą rano do pracy, zaskakuje ich „radosna” twórczość lokalnych wandali. A swoją drogą to trochę dziwne, dlaczego w czasach Internetu, blogów, forów dyskusyjnych, gdzie pisać można do woli, komuś chce się wydawać pieniądze na farby, biegać z nimi po nocach i pisać jakieś bzdury, za które mogą mieć jedynie kłopoty. Ale „malarze” chyba doskonale wiedzą, kiedy te kłopoty mogą faktycznie mieć, a kiedy są to tylko czcze pogróżki. Bo jakoś nie widziałem dotąd, by podobne bohomazy znalazły się np. na murach jakiegoś Polomarketu. Właściciele tych sklepów w bardzo prosty sposób poradzili sobie z wandalami, instalując na budynkach kamery i wieszając tabliczki ostrzegające przez traktowaniem ich sklepów jak murów, gdzie prezentować można swoją malarską pasję.