On chyba naprawdę myślał, że uda mu się wystrychnąć na dudka policje całej Europy, skoro zaszył się w Londynie z rodziną. A może po prostu rodzinny z niego człowiek? Adrian M. ma pseudonim Tofi, co wskazywać może na jakiś słodki akcent w jego osobowości. Ja takowego nie dostrzegłem pisząc od początku o tej sprawie. Zaczęło się od pobicia na śmierć Bogu ducha winnego Marcina ze Szwederowa. Bydlaki nie dali mu żadnych szans. Ustalenia śledczych mówią o tym, że najpierw oskarżeni pili piwo czy jakieś inne bełty na boisku pobliskiej szkoły, a kiedy spotkali Marcina, postanowili spuścić mu łomot. „Winą” pokrzywdzonego było rzekomo to, że kibicował innej drużynie niż bandziory, no i przy okazji chodził z dziewczyną, która kiedyś dała kosza jednemu z nich. Cokolwiek by mówić o „motywach” sprawców, moim zdaniem zasługują na najwyższą z możliwych kar. Mam nadzieję, że czegoś się dzięki temu nauczą.
<!** reklama>
Co do „Tofiego”, to można go było często spotkać w jednym z pubów na Szwederowie, ulubionych przez kiboli jednej z bydgoskich drużyn. Kibole nie lubią, gdy się na nich mówi kibole i w ogóle nie lubią, gdy się o nich mówi. Najlepiej, gdyby mogli hasać po mieście zupełnie bezkarni, bić kogo popadnie, a potem cieszyć się sławą wśród sobie podobnych. Całe szczęście to tylko ich pobożne życzenia. Cukiereczek „Tofi” trafił do pudła, gdzie powinien kruszeć przez dłuższy czas. A środowisko kibolskie powinno zastanowić się nad sobą. Zamiast szukać wrogów wśród dziennikarzy, jak ma w zwyczaju.