<!** Image 1 align=left alt="Image 24621" >Nastał w Polsce czas partii wodzowskich. Andrzej Lepper, Roman Giertych, Jarosław Kaczyński - można ich lubić i szanować lub nie, ale przyznać trzeba, że swoimi ugrupowaniami rządzą twardą ręką. Donald Tusk nie ma aparycji wodza. Bardzo jednak chciałby uchodzić za człowieka twardej ręki. Jeśli więc Bozia nie dała wodzowskiego oblicza, to takie oblicze trzeba malować słowami. Wystąpienie Tuska podczas wczorajszej konwencji krajowej PO, w mojej ocenie, miało na celu podretuszowanie wizerunku lidera partii jako silnego człowieka. „Nie stać nas już na jakąkolwiek przegraną” - oświadczył wódz, przepraszając za zmarnowane głosy na PO w wyborach. Następnie, zwracając się do Polaków niezadowolonych z tego, co się ostatnio dzieje w kraju, zaapelował, by nie wstydzić się za rządzących, lecz zbudować w sobie „zdrową złość” i skupić się wokół PO. Przyznam szczerze, że mnie, jednego z wyborców, który niedawno zmarnował głos, oddając go na Platformę, retoryka Tuska nie wprawiław euforię. Jeśli bowiem jest tak, jak Tusk mówi - czyli władzę w kraju dzierży koalicja, której należy się wyłącznie wstydzić, to uparte działania „na nie” przez następne trzy lata na pewno sytuacji nie poprawią. Opozycji, jak sądzę, nie powinno zależeć na przejęciu w następnych wyborach spalonej przez PiS, Samoobronę i LPR ziemi, bo przejmując ruinę, sama może połamać sobie zęby na próbach jej odbudowy. I zanim plan naprawy się powiedzie, stracić zaufanie wyborców. Rozsądna opozycja nie neguje wszystkich ruchów ekipy rządzącej, lecz rozsądnie wspiera budzące nadzieję pomysły, a głośno krzyczy przeciwko tym, które wydają się szkodliwe.
Obawiam się jednak, że o rozsądną politykę może być trudno w sytuacji, kiedy o rząd dusz w Polsce toczą heroiczne boje zapatrzeni w siebie i dbający przede wszystkim o budowę charyzmatycznego wizerunku wodzowie.