<!** reklama>
Po inauguracyjnym meczu Zawiszy z Jagiellonią piłkarze beniaminka, eksperci i wielu kibiców porażkę 0:1 skomentowało krótko: zapłacili frycowe. OK, jestem gotów też się pod tym podpisać. Dla niektórych powrót do ekstraklasy mógł się okazać „szokiem cywilizacyjnym”. Ale gdy słyszę i czytam wypowiedzi piłkarzy Zawiszy po przegranej w Łodzi z Widzewem 1:2, że to znowu frycowe, to mi się coś nie zgadza i po prostu burzę się na takie tłumaczenie. Zwłaszcza, że rywal był wyjątkowo słaby, zagubiony przez większość spotkania i mecz w Łodzi był do wygrania przez bydgoski zespół już w pierwszej połowie. A i po przerwie, przy stanie 1:1, Zawisza miał jeszcze okazje, choćby strzał Jakuba Wójcickiego obok słupka w sytuacji sam na sam. Frycowe? Bez przesady. Bardziej frajerskie, to po pierwsze. A po drugie - kto ma prawo używać słowa (tłumaczenia): frycowe? Zawodnicy, którzy jeszcze dwa miesiące temu grali w ekstraklasie (Sebastian Dudek i Igor Lewczuk), albo mają kilkanaście/kilkadziesiąt/kilkaset meczów na koncie w elicie (Paweł Strąk, Sebastian Ziajka, Hermes, Paweł Abbott)? Zawiszy podobno brakuje rasowego, błyskotliwego napastnika, ale mecz z Widzewem można było wygrać nawet bez napastnika. Bo na to zagubieni łodzianie (z dwoma młodziakami na środku obrony) pozwolili. Zawiszanie tego nie wykorzystali i dlatego wrócili do Bydgoszczy na tarczy. Już na starcie zespół Ryszarda Tarasiewicza ustawił się w pozycji goniącego stawkę.
PS Dołączenie do kadry zespołu Portugalczyka Bernardo Vasconcelosa, napastnika, który był królem strzelców ligi cypryjskiej, daje nadzieję, że coś drgnie w ataku. Trzeba jeszcze tylko scalić obronę, bo zbyt łatwo daje sobie strzelać spektakularne gole.
Marek Fabiszewski