https://expressbydgoski.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Wyprawa na kraniec Ziemi

Członkowie i sympatycy bydgoskiego Klubu Miłośników Australii i Oceanii kolejny raz ruszyli na antypody. Doświadczyli ekstremalnych przygód i niesamowitych przeżyć.

Członkowie i sympatycy bydgoskiego Klubu Miłośników Australii i Oceanii kolejny raz ruszyli na antypody. Doświadczyli ekstremalnych przygód i niesamowitych przeżyć.

<!** Image 2 align=right alt="Image 142572" sub="Południe Nowej Zelandii przypomina norweskie fiordy. To tu kręcono tolkienowską kultową trylogię „Władca pierścieni” Fot. Nadesłane">Dla Krzysztofa Barczewskiego, właściciela Impresariatu Artystycznego „Adria”, Iron Mana i miłośnika nart biegowych była to wymarzona podróż. Po przylocie do Nowej Zelandii turyści oddają się w opiekę specjalistycznego biura podróży, które przez cztery tygodnie zapewnia transport i zaopatrzenie na trasie objazdu niezwykłego kraju. Oprócz busika, w którym jadą członkowie wyprawy, w karawanie znajdują się rowery górskie (na dachu) i kuchnia.

Rześki klimat, koniec z alergią

- Bo choć Nowa Zelandia ma powierzchnię bliską Polsce, zamieszkuje ją tylko około 4 milionów ludzi, skupionych w zasadzie w trzech głównych miastach. Ktoś, kto wyobraża sobie, że można ustalić drogę od hotelu do hotelu, bardzo by się zawiódł. Całymi dniami bowiem można nie widzieć ludzi - opowiada Krzysztof Barczewski. Do wyjazdu na egzotyczny kontynent został namówiony przez swojego współpracownika, Romana Malinowskiego, honorowego prezesa KMAiO, który uczestniczył w poprzedniej wyprawie klubowej, skoncentrowanej na Australii. I wtedy, i teraz, motorem przedsięwzięcia był Lech Olszewski, urzędujący szef KMAiO. Skład grupy uzupełniali jego żona Lidia i Jacek Gapiński.

- Gdyby wywiercić w planecie dziurę, Nowa Zelandia znalazłaby się dokładnie pod Polską - relacjonuje uczestnik. - Skoro tak się nie da, trzeba było wybrać jedną z dziesiątek możliwości dolotu - przez Tokio, Los Angeles, Dubaj... My skorzystaliśmy z tej ostatniej, tańszej, lecąc z przystankiem w Londynie.

<!** reklama>Krzysztof Barczewski mówi, że późniejsze skojarzenie wrażeń z ociekającego złotem, absurdalnie sterylnego Dubaju, gdzie upał i wszechobecny piasek nawiewany z Sahary nie daje żyć, z ekstremalną nowozelandzką troską o ekologię i zachowanie środowiska w pierwotnej formie było jednym z najciekawszych wniosków z egzotycznej podróży.

- W Dubaju widzieliśmy, oprócz słynnych hoteli i wież, centrum handlowe mieszczące 1300 sklepów. Tylko sekcja restauracyjna zajmowała powierzchnię naszego Focus Malla. Po korytarzach sunęli niezwykle bogaci Arabowie z kilkoma żonami każdy. Tymczasem te obiekty budują wykorzystywani ponad siły Pakistańczycy, pracujący i mieszkający w podłych warunkach. To bardzo przygnębiające. Dubaj to też zagłębie luksusowych aut. Później, w Nowej Zelandii uderzy mnie wielość prostych, kompaktowych samochodów. Do życia potrzebują też terenówek, ale absolutnie nie liczy się blichtr, tylko wygoda.

Bydgoska ekipa ruszyła dalej, dwa dni po drodze spędzając w Brunei, ciesząc oczy tropikalną zielenią. A potem to, co najważniejsze - spotkanie z przygodą dla prawdziwych traperów. Przemierzanie z północy na południe liczącego około 2 tysięcy długości zespołu wysp. - Trzeba pamiętać, że mamy tam do czynienia z trzema strefami klimatycznymi. Na północy z pogodą południowoeuropejską, potem sejsmicznym środkiem, z siarkowymi źródłami i 5 czynnymi wulkanami, na wyspie południowej znajdziemy fiordy przypominające Norwegię, lodowce, góry sięgające 3,5 tys. metrów wysokości (to właśnie tam kręcono „Władcę pierścieni”).

- Mnie odpowiada taki rześki, oceaniczny klimat, mogłem nareszcie zapomnieć o alergii - wspomina Krzysztof Barczewski. - Ale pogoda była wybitnie zmienna. Były sytuacje, gdy stawało się to zbyt dokuczliwe - jak wtedy, gdy marszruta zakładała podbudkę o 6.00 i konieczność natychmiastowego zwinięcia w deszczu namiotów. Kompletnie nie sprawdzały się przywiezione z Polski śpiwory. Ja kupiłem na miejscu. Mimo że wydawał mi się niepotrzebnie ciężki, sprzedawca wiedział co robi... Moi towarzysze musieli wkładać do śpiwora kilka warstw.

70 kilometrów na nartach

Po pobudce program fakultatywny. Można było ruszać na piesze wędrówki, przejażdżki łodziami, wyprawy kajakowe, rowerowe trasy, a nawet wycieczkę helikopterem ponad ośnieżonymi szczytami. Krzysztof Barczewski jednego dnia przejechał na dwóch kółkach 120 km (to wszak uczestnik polskich zawodów Iron Man). - Nowa Zelandia to raj dla rowerzystów. Minimalny ruch, a jednak piękne, świetnie skomunikowane drogi, urzekające krajobrazy.

Wartością samą w sobie były nowe znajomości, obserwacja ludzi. Na wycieczce towarzyszyli im ludzie z całego świata, różnych profesji i w różnym wieku (najwięcej Kanadyjczyków i Amerykanów). Wspólne gotowanie i biesiadowanie przy ognisku bardzo zbliżały. Duże wrażenie na bydgoszczaninie zrobili przede wszystkim tubylcy. - To totalnie inne podejście do życia i czasu. Wszystko jest „no problem”. Czy drogę tarasują setki przeganianych na pastwiska owiec, czy sklep jest otwarty później, czy kolejka cierpliwie czeka na obsłużenie... Nie wolno nakręcać się złością, trzeba skupić się na drodze do rozwiązania problemu, a nie na nim... - tłumaczy. - Z czasem, te wiecznie uśmiechnięte twarze zaczęły mnie nawet męczyć.

Album ze zdjęciami jest ogromny. Wątków mnóstwo - na wiele godzin opowieści (szczegółowy opis trasy autorstwa prezesa Olszewskiego można znaleźć na stronie www.kmaio.bydg.pl). Historii przesiąkniętej zachwytem dla ziemi, która może być eldorado dla turysty oczekującego mocnych wrażeń, gotowego na prawdziwe wyzwania. A jednak - po miesiącu podróży, zziębnięci Krzysztof i Jacek zapragnęli cywilizacji i odpoczynku w Sydney oraz Brisbane. Z „premedytacją” wybrali hotel z widokiem na znaną na całym świecie z windsurfingu plażę Bondi Beach. Państwo Olszewscy w Australii byli już kilka razy, znają Sydney, więc ekipa się rozdzieliła. Prezes, prawdziwy miłośnik antypodów, ruszył na Tasmanię...

Nasz bohater zaś jest już myślami przy kolejnej wyprawie. Z końca świata przywiózł kobietom swojego życia, żonie i córce, między innymi kamieninie szlachetne - opale i nefryty. Jego doświadczenia stamtąd są dla niego samego bezcenne. A jednak oczy świecą się do wyjazdu, który w planach już za dwa tygodnie. Fan nart biegowych startuje - obok 6 tysięcy innych osób - w Marcialonga, masowym biegu w Val di Fiemme. 70 kilometrów długości, z czego ostatnie trzy pod górę. Kto widział ostatni występ Justyny Kowalczyk, wie o co chodzi...

Wróć na expressbydgoski.pl Express Bydgoski