W straszliwych warunkach spędziły ostatnich kilka miesięcy dwa czworonogi przy ulicy Mieleńskiej. Gdyby nie działkowcy, zwierzaki nie przeżyłyby zimy.
<!** Image 2 align=none alt="Image 171826" sub="Jeden pies nie miał w misce nawet wody, a drugi od kilku miesięcy siedział zamknięty w altanie / fot. Jarosław Hejenkowski">O sprawie dowiedzieliśmy się kilka dni temu. Odwiedzająca swoich rodziców w Pakości Anna Świtakowska zauważyła, że tylko dzięki innym działkowcom żyją jeszcze dwa duże porzucone psy. Samotnie przebywały tam od wielu miesięcy.
- Latem, w te najbardziej upalne dni bywało tak, że nie miały wody. Spędziły też w zamknięciu całą zimę. Nie mogę patrzeć na cierpienie zwierząt, a jak ktoś nie potrafi utrzymać psa to lepiej, żeby go oddał do schroniska, niż żeby zwierzę zdechło z głodu - opisywała kobieta.
<!** Image 3 align=none alt="Image 171827" sub="fot. Jarosław Hejenkowski">Jej relacja była na tyle poruszająca, że już następnego dnia wybraliśmy się na teren ogródków działkowych przy ul. Mieleńskiej. Widok był rzeczywiście zatrważający.
Obok zniszczonej i wyglądającej na opuszczoną altanie przykuty łańcuchem leżał pies, a obok niego znajdowało się mnóstwo odchodów. W misce nie miał nawet wody. W samej altanie, wśród sprzętu ogrodniczego, sterty nieczystości i roju much znajdował się drugi psiak - wychudzony bernardyn. Za jedyny kontakt ze światem miał małą dziurę wybitą w szybie altanowego okienka.
<!** Image 4 align=none alt="Image 171828" sub="fot. Jarosław Hejenkowski">Oba czworonogi wyglądały na wymizerowane i chore - czarny psiak miał toczone przez bakterie uszy. Bernardyn był apatyczny.
Podpytaliśmy sąsiadów i okazało się, że zwierzęta rzeczywiście żyją jedynie dzięki ich pomocy. Bo właściciela działki nikt tam nie widział od dawna.
- Zimą przywieźliśmy chleb i choć tym je karmiliśmy. Właściciela nie widziałem tu przez całą zimę. Gdy było ciepło i podlewałem kwiaty, to jeden aż piszczał na ten widok, tak mu się chciało pić. Trzeba nie mieć sumienia, żeby tak traktować zwierzaki - relacjonuje zbulwersowany jeden z działkowców.<!** reklama>
Na miejsce wezwaliśmy więc policję uznając, że sprawa wyczerpuje znamiona naruszenia ustawy o ochronie praw zwierząt. Stróże prawa pojawili się z weterynarzem. Policjanci także wyglądali na poruszonych tym, co zobaczyli oraz relacją jednego z działkowców. Po zlustrowaniu terenu, stróże prawa udali się do mieszkającego w Pakości właściciela. Epilog sprawy jest jednak niezwykle smutny. Lekarz uznał, iż zwierzęta nie są głodzone, a ich stan nie wskazuje zaniedbań właściciela, więc nie ma konieczności zabrania ich do schroniska. Czworonogi pozostały więc u dotychczasowego właściciela. Wypada zadać pytanie, jak długo będzie się on opiekował czworonogami „zachęcony” interwencją policji, skoro potrafił o nich zapomnieć na wiele miesięcy? Sprawą zainteresujemy organizacje walczące o prawa zwierząt.