Do pracy przy pakowaniu mięsa w Pforzheim (Badenia-Wirtenbergia) wysłała panią Annę (nazwisko do wiad. red.) agencja pracy tymczasowej G.T. z Grudziądza. Werbuje ona pracowników dla bratniej firmy GTS, która z kolei oferuje ich niemieckiej fabryce Muller. Wymagania są prawie żadne: nie potrzeba kwalifikacji ani znajomości języka. Trzeba być tylko gotowym do pracy w temp. od 0 do 2 stopni C za 4,90 euro netto na godzinę.
[break]
Koszmar upokorzeń
- Pojechałam za własne pieniądze. Na miejscu zastałam koszmar. Byłam świadkiem, jak polscy brygadziści nieludzko wyzywają kobiety i karzą je finansowo za byle co. Niektóre dziewczyny uciekły, łapiąc na stopa polskie tiry. Inne, mimo upokorzeń, trwają w tym koszmarze. To np. kobiety z komornikiem na karku, albo samotne matki, które zostawiają dzieci rodzinie i godzą się na wszystko, byle zarobić - relacjonuje pani Anna. Toruniankę zdziwiło, że do pracy przy mięsie nie żądano od niej badań lekarskich. A także to, że musiała podpisać, iż z pierwszej wypłaty odciągnięte zostanie jej aż 150 euro „za obuwie”. Oburzyło natomiast zatrzymywania dowodów osobistych i realia życia w pracowniczym hotelu. - Polki, Turcy, Rumuni, narkotyki, alkohol i seksualne napastowania - tak je podsumowuje.
Torunianka podstępem odzyskała dowód i uciekła. W sąsiednim Birkenfeld czekała nocą na komisariacie, aż z Polski przyjedzie po nią mąż. Teraz złoży skargę w PIP.
Wystarczy wejść na internetowe fora, by przekonać się, że pani Anna nie jest jedyną, która bardzo źle wspomina pracę w Niemczech przy pakowaniu mięsa.
- Jesteśmy tam wyzywani, poniżani i wykorzystywani jak się tylko da. Nie mamy ubezpieczenia przez około 3-4 miesiące. Jak ktoś zachoruje, to wszystko na własny koszt. Nie pójdziesz do pracy? 50 euro kary. A w zasadzie to za wszystko są kary. Pierwsze pieniądze dostaje się po półtora miesiąca, bo „taki jest okres rozliczeniowy”. Pieniądze dostaje się do ręki. Badań lekarskich nie ma - opisuje pracę w Pforzheim internauta Romek. Dodając, że chamskie zachowania brygadzistów wobec podwładnych uwiecznił filmując je komórką.
- Byłam tam 2 miesiące, bo czekałam na pierwszą wypłatę. Dostałam i od razu się pakowałam. Gdybym miała pieniądze na powrót, to już następnego dnia by mnie tam nie było - pisze inna internautka.
Pani Anna z Torunia, zszokowana była relacjami brygadziści-pracownicy. - Byłam świadkiem, jak wyzywana kobieta śmiała odpowiedzieć „nadzorcy”. Usłyszałam, cytuję, „teraz stara k...o, wypier...j do hotelu! Masz dwa dni laby (czyli siedzisz i nie zarabiasz - przyp. red.) i 50 euro kary”. Takie sytuacje są tam na porządku dziennym - relacjonuje.
Agencja G.T. z Grudziądza, która werbuje pracowników dla firmy GTS (a ta oferuje ich Niemcom) zapewnia, że wysyła do nielekkiej, ale normalnej pracy. Jak twierdzi Iwona Kobylska, kłopoty mają w niej ci, którzy przecenią własne siły. - Przed wyjazdem dokładnie informujemy o warunkach pracy i płacy. Uprzedzamy, jakie są warunki w hotelu pracowniczym (np., że trzeba wziąć własną pościel). Zatrudniamy średnio 140 osób. Wiele osób ściąga do Niemiec krewnych i znajomych, a to o czymś świadczy - podkreśla pracownica G.T. Przyznaje przy okazji, że problemem w Pforzheim jest „rozrywkowy tryb życia” niektórych lokatorów hotelu pracowniczego.
Co mogą inspekcja i WUP?
W maju 2013 roku Państwowa Inspekcja Pracy kontrolowała agencję G.T. po anonimowej skardze, która wpłynęła do Wojewódzkiego Urzędu Pracy (który nadzoruje agencje zatrudnienia).
- Skarga dotyczyła zagrożenia zdrowia i złych warunków pracy. W toku kontroli okazało się, że pracownicy zostali oddelegowani do firmy w Niemczech. Ponieważ w Polsce pracowników nie było, w związku z tym nie mieliśmy możliwości przesłuchania ich - tłumaczy Katarzyna Pietraszak, rzecznik OIP w Bydgoszczy.
W czerwcu 2013 r. inspektorzy wzięli pod lupę działalność agencji GTS. Okazało się, że działa ona bez wymaganej rejestracji i certyfikatu. To naprawiła już w trakcie kontroli. - Jeśli pojawiają się niepokojące sygnały, możemy podjąć interwencję w postaci kontroli - zapewnia pani rzecznik.
Pani Anna z Torunia zdecydowała się złożyć skargę. - Mam wsparcie w mężu, który mówi mi, żebym się nie bała. Znam osoby, które też uciekły z Pforzheim, ale obawiały się gdzieś poskarżyć. Ja postanowiłam, że koniecznie coś trzeba zrobić w tej sprawie. Mamy XXI wiek i takie nieludzkie traktowanie pracowników nie powinno mieć miejsca. Najbardziej ohydne jest to, że robią to Polacy Polakom - podsumowuje.
Brygadzistami w Pforzheim są krewni partnera właścicielki agencji G.T. W kadrze zarządzającej jest też jej przyjaciółka rosyjskiego pochodzenia. To tej grupie osób najwięcej się zarzuca.