https://expressbydgoski.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Władcy esbeckich teczek

Przemysław Łuczak
Instytut Pamięci Narodowej - jeden z ostatnich bastionów IV RP - idzie do remontu. Marszałek Komorowski podpisując ustawę o IPN zdecydował, że prezes instytutu będzie wybiera-ny inaczej. Pewne jest, że sprawa stanie się kluczowym tematem kampanii prezydenckiej.

Instytut Pamięci Narodowej - jeden z ostatnich bastionów IV RP - idzie do remontu. Marszałek Komorowski podpisując ustawę o IPN zdecydował, że prezes instytutu będzie wybierany inaczej. Pewne jest, że sprawa stanie się kluczowym tematem kampanii prezydenckiej.

<!** Image 2 align=right alt="Image 149128" sub="Następcę zmarłego tragicznie prezesa IPN Janusza Kurtyki (zdjęcie poniżej) poznamy jeszcze przed upływem kadencji. Zostanie wybrany według nowych zasad. / Fot. Jacek Kiełpiński">Prezydent Lech Kaczyński, jak utrzymują jego współpracownicy, zamierzał skierować całą ustawę do Trybunału Konstytucyjnego. Z punktu widzenia prezydenta oraz PiS, którego posłowie głosowali przeciwko nowelizacji, było to najlepszym rozwiązaniem. Podpisania ustawy ani weta prezydent nie brał pod uwagę, ponieważ i tak zostałoby odrzucone przez posłów PO, PSL i Lewicy, które uchwaliły kwestionowane przez niego zmiany.

Jak pokazuje praktyka, zanim sędziowie trybunału zajęliby się ustawą, pewnie upłynęłoby sporo czasu. Być może wystarczająco dużo, żeby przed zakończeniem w grudniu tego roku kadencji prezesa IPN Janusza Kurtyki, to kolegium IPN wskazało parlamentowi nowego kandydata na to stanowisko. Śmierć Janusza Kurtyki pokrzyżowała te zamiary. Jego następcę trzeba będzie wybrać wcześniej. W obowiązującej ustawie nie ma bowiem ani słowa o przejęciu uprawnień nieżyjącego prezesa przez któregoś z jego zastępców i kontynuowaniu kadencji.

<!** reklama>Mające wejść w życie przepisy też tego nie rozwiązują, zmieniają jednak sposób wybierania prezesa IPN. Kolegium, którego 11 członków pochodzi z politycznego nadania, zostanie zastąpione przez 9-osobową Radę Instytutu. Zasiadać w niej mają przede wszystkim historycy i prawnicy, nominowani przez wyższe uczelnie, PAN, Krajową Radę Sądownictwa i Radę Prokuratorów. Z grona przedstawionych przez te gremia kandydatów, pięciu członków Rady IPN wybierze Sejm, zaś po dwóch Senat i prezydent. Kością niezgody jest również to, że Sejm będzie wybierał prezesa zwykłą większością głosów, a nie - jak do tej pory - większością trzech piątych.

<!** Image 3 align=left alt="Image 149128" sub="Fot. Marek Ulatowski/mwmedia">Ustawa jest zresztą kompromisem sejmowej większości. Lewica domagała się dużo bardziej radykalnych rozwiązań i zakończenia lustracji. IPN miał być zlikwidowany, dokumenty przekazane do archiwów państwowych i przez nie udostępniane, a zadania śledcze przejęte przez cywilną prokuraturę.

Na początku było cicho

Pomysł utworzenia IPN powstał podczas rządów AWS z inicjatywy Janusza Pałubickiego, koordynatora służb specjalnych. Ustawę zawetował prezydent Aleksander Kwaśniewski, za co Pałubicki nazwał go „prezydentem wszystkich ubeków”. Pomocy w odrzuceniu weta udzieliło PSL. IPN powstał dopiero dwa lata później, a pierwszym prezesem został Leon Kieres. O instytucie początkowo było stosunkowo cicho. Kiedy jednak w 2001 roku prezydent Kwaśniewski przeprosił za udział Polaków w zbrodni na Żydach w Jedwabnem, IPN wydał publikację o tamtych wydarzeniach.

Potem spierano się o dostęp, zwłaszcza dziennikarzy, do zasobów IPN. W 2004 roku instytut udostępnił zawartość teczki Małgorzaty Niezabitowskiej, rzeczniczki rządu Tadeusza Mazowieckiego. Pomówiona o współpracę z SB Niezabitowska wystąpiła o autolustrację.

Kolejny raz zawrzało na początku stycznia 2005 roku, kiedy Bronisław Wildstein wyniósł z IPN listę około 160 tys. nazwisk rzekomych współpracowników SB. Z opublikowanym w Internecie wykazem zapoznało się parę milionów Polaków. Kilkadziesiąt spraw miało swój finał w sądzie.

Później takich spektakularnych wydarzeń było coraz więcej. Na tyle głośnych, że skutecznie przyćmiewających dorobek instytutu w dziedzinie badania i upowszechniania najnowszej historii Polski. Instytut dysponujący rocznym budżetem w wysokości ponad 200 mln zł, zatrudnia kilkuset historyków, ale opinia publiczna informowana jest przede wszystkim o kontrowersyjnych poczynaniach pionu śledczego i lustracyjnego. Jego pracownikom zdarzało się występować w mediach jednocześnie w roli oskarżyciela i sędziego, co uzasadniało zarzuty upolitycznienia instytutu.

Teczki wrogów? Proszę bardzo

Platforma Obywatelska, która z podszeptu swojego byłego kolegi partyjnego Jana Rokity, sama zaproponowała w 2005 roku Janusza Kurtykę na stanowisko prezesa IPN, bardzo szybko zdała sobie sprawę z błędu. IPN zaczął w istocie realizować politykę PiS i wpisał się w budowę IV RP. Teczki wrogów zawsze „przypadkiem” odnajdywały się akurat wtedy, kiedy były „potrzebne”. Nic więc dziwnego, że w PO zaczęto myśleć o takiej zmianie przepisów, żeby IPN znowu zajął się tym, do czego został utworzony.

Księży też zlustrujemy

Wyniesienie Kurtyki na prezesa odbyło się w atmosferze skandalu. Ubiegający się o to stanowisko Andrzej Przewoźnik, sekretarz Rady Ochrony Pamięci Walki i Męczeństwa, został wyeliminowany z gry. „Dziwnym” zbiegiem okoliczności w mediach ukazała się notatka kaprala Kosiby o rzekomej współpracy Przewoźnika z SB. Notatka miała wyciec z krakowskiego oddziału IPN, którym kierował Janusz Kurtyka. Wcześniej, tuż po śmierci Jana Pawła II, swoje szanse na drugą kadencję stracił Leon Kieres informując, że w archiwach IPN są dane agenta z bliskiego otoczenia papieża. Chodziło o o. Konrada Hejmę.

Wizerunkowi IPN zaszkodziło także aktywne włączenie się do lustracji, sztandarowego projektu PiS. Kiedy w 2007 roku skargę na ustawę lustracyjną rozpatrywał Trybunał Konstytucyjny, poseł PiS Arkadiusz Mularczyk otrzymał z IPN materiały mające świadczyć, że dwóch sędziów TK było „kontaktami operacyjnymi” SB.

IPN zabrał się za lustrację księży, mimo że ustawa tego nie przewidywała. Jej ofiarą padł abp. Stanisław Wielgus, który zrezygnował z godności metropolity warszawskiego. Na celowniku znaleźli się także byli prezydenci Lech Wałęsa i Aleksander Kwaśniewski. Choć obydwaj przeszli pomyślnie procesy lustracyjne, IPN usiłował dowieść im agenturalną przeszłość. Gorliwości IPN zaznali na własnej skórze również poseł Marian Filar i senator Zbigniew Pawłowicz, którym zarzucono kłamstwo lustracyjne. Sąd jednak nie podzielił zdania prokuratorów IPN i odrzucił oskarżenia.

Wróć na expressbydgoski.pl Express Bydgoski