Marek Piotrowski pięściami wywalczył sobie sławę i uznanie fachowców z całego świata, którzy porównywali go nawet do słynnego boksera Muhammada Ali. Ale upadł. Teraz dzieli się z ludźmi maksymą towarzyszącą mu przez całe życie: Wstań i walcz!
<!** Image 2 align=right alt="Image 64618" sub="Kadr w filmu „Wojownik”, w którym Marek Piotrowski mówi o bezsenności, o mikrourazach mózgu, o problemach z rdzeniem kręgowym. /Fot. HBO/Piotr Bławut ">Żaden Polak walczący w ringu nie osiągnął nawet połowy tego, co Marek Piotrowski. On nigdy nie uciekł, nigdy się nie przestraszył, nigdy się nie cofnął i zazwyczaj wygrywał przed czasem. Kick-boksera Marka Piotrowskiego można było zatrzymać tylko nokautem. Nie powstrzymało go kalectwo. Złamała go utrata syna i żony. Ale i po tym Marek Piotrowski podniósł się. Bo on zawsze wstaje i chce walczyć. Jak mężczyzna na drodze miecza.
Jeden wyraźny cel
Karierę w kick-boxingu amatorskim zaczynał w latach 80. Szybko poznano się na jego talencie i niebywałym duchu walki. Trenował najpierw karate kyokushin (jako junior zdobył w tej dyscyplinie w 1984 roku mistrzostwo Polski). Rok później pobił wszystkich seniorów. Szukał godnych siebie przeciwników. Doradzono mu, aby zajął się kick-boxingiem. Już w 1987 roku wywalczył w Monachium tytuł amatorskiego mistrza świata (w zakazanej w Polsce odmianie fullcontact). Kiedy w tym samym roku zatriumfował w Budapeszcie w Pucharze Świata, wrócił do Polski wygraną na turnieju ładą. Zrozumiał, że jako amator nie ma na świecie przeciwników.
- Chciałem się rozwijać, a w tamtej Polsce nie miałem co nawet o tym marzyć - mówi Marek Piotrowski, z którym rozmawiamy po projekcji dokumentalnego filmu o nim pod tytułem „Wojownik”. - Nie miałem pojęcia, że rzucam się na aż tak głęboką wodę. Ale szybko przesiąknąłem Ameryką, językiem angielskim, tamtym sposobem myślenia. Miałem tylko jeden cel. Zostać mistrzem świata zawodowców.
Zabójcza precyzja ciosów
Jego pierwsi przeciwnicy na zawodowym ringu nie sprawili mu najmniejszych kłopotów. Zmiatał ich w pierwszych rundach. Dziennikarze, komentatorzy i trenerzy zachwycali się jego perfekcyjną techniką i zabójczą precyzją ciosów. Świetnie kopał, zwłaszcza z półobrotu, miał nokautujący prawy sierpowy i piekielnie szybki back-fist. Niewielu jego ówczesnych przeciwników dotrwało do końcowego gongu ostatniej rundy.
<!** reklama left>- Pamiętam walkę w Detroit, w dniu, w którym moja żona rodziła mi syna - uśmiecha się Marek Piotrowski. - Wyobrażasz sobie sytuację? Moja żona właśnie krzyczy na porodówce, a mi na drodze stoi w ringu jakiś facet, przed którym wszyscy mnie przestrzegali, bo ponoć był dla mnie niewygodny technicznie. Rozniosłem go w drugiej rundzie i prosto z szatni pobiegłem do samochodu, żeby wrócić do Chicago, gdzie czekało na mnie największe wówczas szczęście. Jechałem jak szalony. Trzy godziny z Detroit do Chicago.
Na szczyt Marek „The Punisher” Piotrowski wszedł w sierpniu 1989 roku, kiedy jednogłośnie na punkty pokonał Ricka Rufusa, niepokonanego mistrza USA w kick-boxingu. Niecałe trzy miesiące później wywalczył w wielkim stylu swój pierwszy tytuł zawodowego mistrza świata, pokonując Dona „The Dragon” Wilsona. Świat leżał u jego stóp. Dłoń „niepokonanego Polaka znikąd” chcieli uścisnąć Chuck Norris, Sean Penn... A „The Punisher” pokonywał wciąż kolejnych rywali.
Powalający cios nie padł na ringu. Najpierw zmarł mu ojciec. Wkrótce potem, w trakcie rozwodu, żona wyjawiła, że jej syn nie jest dzieckiem Marka. Pierwsza porażka w ringu - podczas rewanżu z Rickiem Rufusem - była tylko dopełnieniem klęski.
- Czy widziałem tamto kopnięcie w drugiej rundzie? Nie, ciosów, które powalają na ziemię, nigdy się nie widzi - wyznaje Marek Piotrowski. - Pamiętam, że po prostu zasnąłem. A kiedy się obudziłem, to za wszelką cenę chciałem wstać, ale jakaś potworna siła wciskała mnie w matę. Po takiej porażce dla zawodnika najważniejsze jest zapomnieć o tym, co się stało. I mi się to udało. Miałem plan jak z tego wyjść...
Receptą miała być walka z Robem „Holendrem” Kamanem w tajskiej odmianie kick-boxingu. Zanim do niej doszło, Marek Piotrowski stoczył kilka zwycięskich walk w USA. Do pojedynku z Kamanem nie był jednak dobrze przygotowany. Tajski kick-boxing jest najbrutalniejszą odmianą tej dyscypliny. Pojedynki często kończą się poważnymi kontuzjami zawodników. Kiedy Piotrowski przegrał w siódmej rundzie przez TKO, wielu wróżyło mu koniec kariery.
Kłopoty z wyraźnym mówieniem
- Przed walką z Kamanem miałem cztery mistrzowskie tytuły, po niej zdobyłem jeszcze pięć - uśmiecha się najlepszy polski kick-bokser. - Czy to dorobek faceta, który się poddał?
I choć w kolekcji „The Punishera” przybywało mistrzowskich pasów, jego sytuacja finansowa stawała się coraz trudniejsza. Żeby zarobić, stawał do walk w ringu bokserskim. Po 21 pojedynkach (wszystkie wygrał) otrzymał szansę walki o mistrzostwo świata. Mógł zarobić 240 tysięcy dolarów amerykańskich. Nie pozwoliła mu na to choroba.
Na co Marek Piotrowski jest chory, pozostaje tajemnicą. Brukowce donosiły o chorobie Parkinsona lub Alzheimera, jednak nikt nigdy tego nie potwierdził. Nie ulega wątpliwości, że znany zawodnik ma uraz mózgu. Ma kłopoty z wyraźnym mówieniem oraz z chodzeniem. Mówi, że lekarskie opinie przewidywały pogorszenie jego stanu zdrowia, tymczasem widać poprawę. W filmie dokumentalnym „Wojownik” mówi o bezsenności, która trwa od kilku lat, o mikrourazach mózgu, o problemach z rdzeniem kręgowym, pada też słowo „wylew”. Jednak swojej choroby nie nazywa wprost.
Własna droga miecza
Kiedy przestał walczyć, skończyły się pieniądze. Żeby mieć za co żyć, imał się różnych zajęć - rozdawał ulotki na ulicach, był taksówkarzem. Mógł wtedy zweryfikować grono swoich przyjaciół.
Schorowany wrócił do Polski. Zamieszkał u matki. Na nowo nauczył się mówić, chodzić... Potem trenować. W Mińsku Mazowieckim założył szkołę kick-boxingu i boksu. Uczy w niej nie tylko sztuki walki, ale także organizuje szkolenia motywacyjne dla pracowników dużych firm.
- Nie jestem zdrowy, ale funkcjonuję normalnie - dodaje Marek Piotrowski. - Mam jeszcze coś ludziom do przekazania, a sobie coś do udowodnienia. Jestem artystą sztuk walki. Widzę, co dzieje się w innych szkółkach, które ulegają komercjalizacji. W rzadko której uczy się młodych ludzi czegoś więcej niż zwykłej walki. Słyszałem o krav-magach czy innych technikach bicia... Nie znam ich. Idę własną drogą miecza.
On zawsze wstanie
Tylko dwóch ludzi zdołało pokonać w ringu Marka Piotrowskiego. Zarówno Rick Rufus, jak i Rob Kaman mówią o nim z największym uznaniem. Obaj podkreślają, że w swojej karierze nie spotkali zawodnika z większym sercem do walki. Rick Rufus podkreśla, że Polak może w każdej chwili do niego przyjechać. Kaman mówi, że go po prostu kocha za to, jaki jest.
- Jaki jestem? O, taki... - rozkłada ręce największy polski wojownik i rozczulająco się uśmiecha. Z trudem wstaje z kanapy. Ale on zawsze wstanie - żeby walczyć.