https://expressbydgoski.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Wędrując po bezdrożach

Renata Napierkowska
W czasie, gdy toczyła się zaciekła kampania wyborcza, on podróżował swoim terenowym samochodem po pustyniach Libii. Jest wielkim miłośnikiem off-road’u, czyli ekstremalnych wypraw.

W czasie, gdy toczyła się zaciekła kampania wyborcza, on podróżował swoim terenowym samochodem po pustyniach Libii. Jest wielkim miłośnikiem off-road’u, czyli ekstremalnych wypraw.

<!** Image 2 alt="Image 164327" sub="Zenon Bąkowski wraz z żoną Elżbietą dotarł, m.in., do najwyższej przełęczy obu Ameryk Abra El Acay w Andach Fot. Nadesłane">Zamiast prowadzić kampanię wyborczą, wybrał się Pan na daleką wyprawę i na dodatek wygrał Pan w wyborach. Jak dowiedział się Pan o wynikach głosowania?

W czasie kampanii byłem w Libii. Nie mogłem zmienić terminu, bo rok czekałem na pozwolenie władz libijskich na wjazd swoim samochodem do tego kraju. Nie mogłem przewidzieć, że termin wyprawy zbiegnie się z wyborami, ale tak wyszło. Kampania jednak się toczyła, mimo mojej nieobecności. O wynikach wyborów i o tym, że po raz trzeci dostałem się do Rady Powiatu Inowrocławskiego dowiedziałem się od kolegów.

Co to była za wyprawa i dlaczego była dla Pana taka ważna?

Uczestniczyłem w pierwszej ekspedycji samochodami terenowymi, która przebiegała przez „morze piasków”. Trasa wiodła przez południową Libię. W wyprawie uczestniczyło pięć załóg z całej Polski. W linii prostej jest to 600 kilometrów, my przejechaliśmy 1200 i zużyliśmy 1340 litrów paliwa i 120 litrów wody. Na trasie nie było żadnej cywilizacji, tylko wydmy o wysokości od 100 do 150 metrów, z których trzeba było zjechać i pustynia. Musieliśmy pokonywać sypki piasek, w którym samochody tonęły, jak w wodzie. Wjeżdżając do Libii dostaliśmy ochronę dwóch policjantów i przewodnika. Jak bardzo niebezpieczny jest murzug (kraina piaszczystych wydm w Libii - przyp. red.) świadczy to, że obok najnowocześniejszego sprzętu nawigacyjnego i komunikacyjnego mieliśmy klatkę z sześcioma gołębiami, które gdyby doszło do jakiegoś wypadku, doleciałyby do bazy wojskowej, by sprowadzić pomoc. Ekscytujący i równie niebezpieczny był przejazd po Hamadzie (pustyni kamienistej - przyp. red.), co piaszczystych ergach. Temperatury w dzień sięgają od 40 do 44 stopni Celsjusza, a w nocy spadają od 5 do 20 stopni, ale muszę przyznać, że świetnie znoszę takie zamiany.

<!** reklama>

Która to była Pańska wyprawa i na jakich kontynentach nie postawił Pan jeszcze swojej stopy?

To trudno teraz policzyć. Poza Australią nie ma kontynentu, o który bym nie zahaczył. Zjechałem już obie Ameryki, od Ziemi Ognistej przez Argentynę, Kanadę po Alaskę, gdzie podążałem śladami poszukiwaczy złota, przemierzyłem afrykańskie pustynie i bezdroża. Teraz chciałbym pojechać do Australii, bo tam jeszcze nie byłem oraz do Chin przez Mongolię i Mandżurię. To, kiedy jednak nastąpi ekspedycja do Chin zależy od tamtejszych władz i tego, kiedy wydadzą mi zgodę na wjazd do ich kraju swoim autem.

Która z podróży najbardziej utkwiła Panu w pamięci. I kto Panu zwykle w tych wyprawach towarzyszy?

W całej Polsce jest około setki osób, które uprawiają turystykę off-road’ową i zwykle z nimi wyruszam na wyprawy takie, jak ostatnia do Afryki. Moją pasję podróżowania podziela również żona. Nie pociągają jej tylko afrykańskie pustynie. Jednak towarzyszyła mi w wielu podróżach. Kiedy wyruszam sam, żona z synem mnie zastępują i prowadzą firmę i jestem im za to bardzo wdzięczny. Bez wsparcia rodziny nie mógłbym sobie na takie eskapady pozwolić. Raz w roku na tydzień wyjeżd?am z ?on? na typowe wczasy, chocia? i wtedy nie przywi?zujemy wielkiej wagi do wyg?d.

żam z żoną na typowe wczasy, chociaż i wtedy nie przywiązujemy wielkiej wagi do wygód.

Niech Pan opowie, jak wygląda codzienność podczas takich ekstremalnych wojaży. Gdzie Pan śpi, czym się żywi?

Jeżdżę własnym samochodem terenowym. Śpię w specjalnym namiocie na dachu auta, a żywię się tym, co tubylcy w danym kraju. Oczywiście zabieram ze sobą w podróże zamrażarkę i jakiś zapas jedzenia, na wszelki wypadek, ale nie jestem wybredny. Nigdy nie zapomnę smaku owoców morza z Namibii, gdzie serwowano nam 90 różnych rodzajów. Na pustynię zabraliśmy natomiast trzy owce, które kolejno zabijaliśmy i zjedliśmy. W Afryce je się wszystko, co się rusza: owoce, antylopy, barany, wielbłądy. W domu moja dieta oparta jest głównie na mięsie indyczym. Dzięki temu chyba, mimo przekroczonej 60-tki, dorównuję 20- czy 30-latkom i dobrze znoszę wysokości powyżej kilku tysięcy metrów. Najwyżej byłem pięć tysięcy sto metrów w Andach argentyńskich i bardzo dobrze się czułem na takich wysokościach. Moja żona także dobrze znosi takie ekstremalne wysokości.

Chyba świetnie musi Pan znać języki obce, a przynajmniej angielski, tyle podróżując po różnych kontynentach?

Może trudno w to uwierzyć, ale angielski znam w stopniu komunikatywnym. Potrafię kupić benzynę, zapytać się o drogę, czy zamówić danie w restauracji. Podróżując po egzotycznych krajach wystarczy szczery uśmiech i przyjazne gesty, nie trzeba znać obcych języków. W Afryce zresztą spotykaliśmy Libijczyków, którzy znali polski, bo wcześniej u nas studiowali.

Takie wyprawy są niebezpieczne. Czy warto ryzykować dla podniesienia poziomu adrenaliny?

Na pewno do takich podróży potrzebna jest odwaga. Trzeba się liczyć z innym klimatem, wysokościami, dziką i nieznaną przyrodą, być ostrożnym i dobrze przygotowanym do wyprawy. Uważać na dzikie zwierzęta, węże na pustyni czy owady. I należy pamiętać, że jest się daleko od domu, innych ludzi i jest się zdanym na siebie, własne siły i koła samochodu. Jestem niespokojnym duchem i nie wyobrażam sobie, bym miał spędzać czas siedząc przed telewizorem.

I jeszcze znajduje Pan czas na działalność w samorządzie i prowadzenie własnego przedsiębiorstwa?

Chciałem podziękować moim wyborcom za oddane głosy i zapewnić, że ich nie zawiodę. Dzięki podróżom przekonałem się, że ludzie na świecie mają o wiele poważniejsze problemy, żyją znacznie gorzej od nas, a u nas, mimo że nie jest tak wcale źle, jak nam się wydaje, to nie umiemy się cieszyć tym, co mamy. Wszystko, co robię w życiu osobistym, biznesowym i samorządzie, jest po to, by tworzyć, a nie dzielić. Jeśli chodzi o biznes, to zaczynałem od małego kawałka ziemi i jednego kurnika, gdzie z żoną wszystko sami robiliśmy. Dziś w firmie zatrudniamy ponad 50 ludzi i mamy ponad 50 kurników z indykami. Młodym ludziom mogę powiedzieć, że wszystko można osiągnąć, ale trzeba naprawdę chcieć i nie zniechęcać się trudnościami. Miałem też w życiu szczęście i spotkałem dużo życzliwych ludzi. A jeśli ktoś chce spróbować przygody, to zapraszam na mój teren off-roadowy w Józefince koło Barcina, który jest otwarty przez cały rok i gdzie można utopić się w bagnie czy przewrócić samochód.

Wróć na expressbydgoski.pl Express Bydgoski