- Pier...na służba zdrowia! Tyle zarabiają, a jeszcze się domagają - wykrzykiwała kobieta, która nie została wczoraj przyjęta przez lekarza w Przychodni Gdańskiej w Bydgoszczy.
<!** Image 2 align=right alt="Image 21202" >Nie przyjęto jej, ponieważ lekarz uznał, że dziecko, z którym przyszła, nie wymaga natychmiastowego badania. Takie reakcje na ostry dyżur w placówkach służby zdrowia, które pracowały wczoraj jak w święta, należały do rzadkości. Pacjentów było mniej niż zwykle. Większość z nich wiedziała o planowanym proteście.
- Przyjechałam, ponieważ miałam zaplanowaną na dziś wizytę. Dzwoniłam wcześniej, żeby się upewnić, że nie jest odwołana - powiedziała nam pacjentka, która czekała na badania radiologiczne w Centrum Onkologii w Bydgoszczy.
Doktor Youssef Al Sahari z Przychodni Gdańskiej przyjął wczoraj jedenastu pacjentów, w tym sześcioro dzieci z gorączką.
- W takich przypadkach nie możemy być obojętni - mówił jedyny pracujący w tej przychodni lekarz.
Podobnie wyglądała sytuacja w innych bydgoskich przychodniach.
Oprócz lekarza, na ostrym dyżurze pracowały wczoraj tylko gabinety zabiegowe i po dwie, trzy pielęgniarki.
Ręce pełne roboty mieli natomiast medycy z Kliniki Medycyny Ratunkowej Szpitala Uniwersyteckiego. Placówka przejmowała większość pacjentów, którzy nie uzyskali pomocy w przychodniach.
- Urazy okulistyczne, bóle brzucha, dolegliwości klatki piersiowej - wyliczała zastępczyni kierownika, Joanna Hałas.