Z WALENTYM MAKAREM, hazardzistą, bywalcem kasyn, rozmawia Krzysztof Błażejewski.
Jak to się zaczęło?
Właściwie z nudów. Podczas służbowych delegacji do Warszawy mieszkałem w hotelach, gdzie mieściły się kasyna. Zacząłem do nich zaglądać i uczyć się grać. Przeznaczałem na to niewielkie kwoty, po 20-30 złotych. Wiedziałem, że je przegram. Dużo też obserwowałem. I stopniowo wciągałem się.
<!** reklama>I jak Pan na tym wychodzi?
Chodzę raz w tygodniu, raz na dwa tygodnie. Nigdy nie zabieram ze sobą większych sum, najwyżej kilkaset złotych. Lubię grać. To jest dla mnie po prostu dobra zabawa. Z tego względu lubię kasyno w Bydgoszczy. To jedyne miejsce w Polsce, gdzie można zasiąść do ruletki płacąc za żeton po 50 groszy. Wygrane wówczas są śmieszne, gdybym trafił pojedynczy numer to dostałbym 18,50! Ale za to gram długo. I mogę obcować z graczami, którzy kupują żetony np. po 25 złotych i za jednym zamachem mogą przegrać (lub wygrać) po kilka tysięcy.
W co Pan grywa?
Właściwie tylko w ruletkę. Zaczynałem od „jednorękich bandytów”, czyli dzisiejszych automatów, ale szybko się znudziłem. Do dziś jednak widzę pasjonatów tych urządzeń. Siedzą zwykle, sącząc drinka, i obserwują. Kiedy od maszyny odchodzi ktoś, kto grał długo bez powodzenia, podchodzą i inwestują maksymalnie, wiedząc, że prędzej czy później wygrają. Automat musi być przecież tak ustawiony, że kiedy się napełni żetonami, musi je wyrzucić...
A black jack, poker?
Czasami, dla odmiany. Ale ruletka jest najciekawsza. Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że jest ona w jakiś sposób sterowana przez właścicieli. W końcu po coś są na sali te wszystkie kamery i mikrofony. Wiele razy tak się działo, że obstawiałem konkretny numer i długo padały wszystkie inne. Kiedy go zmieniłem, natychmiast się pojawiał na tablicy jako wygrany.
Bydgoszcz, Warszawa, gdzie Pan jeszcze grywa?
Raz byłem w Monte Carlo. Pojechałem kiedyś na wycieczkę do Francji i przy okazji wykorzystałem pobyt w Monako. Ale... nie zostałem wpuszczony, bo nie zabrałem garnituru! W następnym roku pamiętałem już o tym, garnitur wziąłem i zagrałem. Oczywiście, bez powodzenia. Ale za to w Londynie kiedyś wygrałem całe tysiąc funtów! A teraz to najbardziej lubię grać w Wiedniu albo w podwiedeńskim Baden. Co prawda, najtańsze żetony kosztują tam teraz 5 lub 10 euro, ale raz na jakiś czas... Odpowiada mi tamtejsza atmosfera. Ponadto w końcu ekspresowym pociągiem jadę do Wiednia z Warszawy osiem godzin...