Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

W czym tkwi sęk? - rozmowa z założycielkami miejskiej stolarni, Agnieszką Łaszewską i Joanną Suchomską

Z Agnieszką Łaszewską i Joanną Suchomską*, założycielkami miejskiej stolarni Pracownia Cech, rozmawia Jan Oleksy
Jacek Smarz
Wpisujemy się w pewną modę, odpowiadamy na potrzeby pokolenia 30+. Jednak przeciętny Kowalski też może przyjść do nas i poprzycinać sobie deseczki, nie zastanawiając się nad problemami współczesnego wzornictwa.

Czy Wy jesteście… stolarkami? Nie ma żeńskiego odpowiednika zawodu stolarz.
Agnieszka Łaszewska: Szkoda, że nie ma, może dzięki nam to się zmieni (śmiech). Wiadomo, że „stolarka” odnosi się do sztuki, rzemiosła, a nie do osoby.

Jak to się stało, że dziewczyny zajęły się stereotypowo męską profesją?
Joanna Suchomska: Po prostu, ze zwykłej ludzkiej potrzeby wynalazku. Zaczęłyśmy remont mieszkania i - by zmniejszyć koszty oraz trochę zaoszczędzić - same zabrałyśmy się do roboty. A że podobały nam się oryginalne meble, to postanowiłyśmy spróbować i mieć coś własnego w domu.

Coś niepowtarzalnego?
A.Ł.: Chciałyśmy mieć mieszkanie urządzone po swojemu, oryginalnie, z meblami własnego pomysłu. Jak wymyśliłyśmy regał typu drabina, to stolarz nam powiedział, że taki mebel możemy same sobie zrobić. I tak zrobiłyśmy. Można? Można! Oczywiście, niektóre roboty stolarskie są bardzo skomplikowane, ale z wieloma rzeczami każdy da sobie radę.

Mam rozumieć, że raczej wyszło to z potrzeby zewnętrznej niż wewnętrznej.
A.Ł.: Wewnętrznej też, bo nam to sprawia dużą przyjemność. Cieszy nas twórcza praca z drewnem.

Bardziej niż szydełkowanie czy robienie na drutach?
A.Ł.:
Do tego nas zmuszano w szkole na zajęciach praktyczno-technicznych. Nie znosiłam robienia sałatek i haftowania. Jak człowiek jest do czegoś zmuszany, to nic z tego nie wychodzi.

Uważacie, że kobiety powinny być samodzielne?
J.S.:
Pewnie że tak! Nasza warsztatowa oferta jest skierowana do wszystkich, ale jednak na razie częściej odwiedzają nas dziewczyny i młode kobiety. Narzekają, że same muszą wziąć się do pracy, bo namówić partnera czy męża, żeby coś zrobił w domu, to duże wyzwanie…

Macie satysfakcję, że przełamujecie schematy?
A.Ł.:
Mamy satysfakcję, że same potrafimy coś zrobić. W pewnym sensie faktycznie łamiemy schematy. Zależy nam na tym, żeby pokazać dziewczynom, że majsterkowanie i stolarstwo są nie tylko dla mężczyzn. Generalnie denerwuje mnie przypisywanie danych zawodów do płci. Kiedy pracowałam w przedszkolu w Szkocji, to mieliśmy panów, którzy zajmowali się dziećmi i byli w tym fantastyczni! Oczywiście są pewne zajęcia, które wymagają siły fizycznej, ale w większości przypadków płeć nie ma znaczenia.

Wywodzicie się z patriarchalnych domów? Ojciec był królem czy nie?
A.Ł.:
W pewnym sensie tak. Moja mama sama siebie obsadziła w roli kury domowej, zrezygnowała z pracy zawodowej, bo tata dobrze zarabiał. Dziś twierdzi, że to była jej najgorsza decyzja. Spełniła się prowadząc dom i wychowując dzieci, ale czegoś jej zabrakło. Nie chciałabym się czuć tak samo, jak kiedyś moja mama. Natomiast tata nigdy nie był typem majsterkowicza. Nie ma zdolności manualnych, więc jak w domu było coś do zrobienia, to prosił mnie - np. żeby jakąś śrubkę wkręcić. Nadal tak jest. On nie ma z tym problemu. Nie razi go, że dziewczyna majsterkuje.

U Asi ojciec przykręcał krany, wymieniał uszczelki?
J.S.:
Mój tata jest z wykształcenia budowlańcem, więc siłą rzeczy na niego spadały te wszystkie domowe robótki, choć jak to mówią, szewc bez butów chodzi. Czasami łatwiej było poprosić kogoś z zewnątrz niż czekać, żeby tata to zrobił. Podział ról w domu nie był i nie jest patriarchalny. To mama wiedzie prym. Nigdy nie czułam, żeby rodzice kierowali mnie w jakąś konkretną stronę, kształtując mój charakter. Byli zawsze bardzo otwarci i tolerancyjni, nigdy nie krytykowali moich pomysłów czy wyborów. Raczej starali się dawać mi przestrzeń do próbowania różnych rzeczy, a nawet popełniania błędów. Zawsze mi kibicowali.

Przesiąkłaś tym klimatem?
J.S.:
Pamiętam z dzieciństwa, że bardzo często pomagałam tacie w różnych pracach domowych, w przykręcaniu tych kranów, ale też zajmowałam się młodszą siostrą. Byłam angażowana i sama się angażowałam w różne obszary. nie ma we mnie wewnętrznego poczucia, że coś jest męskie, a coś kobiece. Absolutnie nie zgadzam się z tym, że kobiecie czegoś nie wypada robić.

Agnieszko, a Ty - będąc małym dzieckiem - bawiłaś się młoteczkami czy laleczkami?
A.Ł.:
Bawiłam się młoteczkami! Budowałam różne rzeczy z drewnianych klocków. Z kolegami stawialiśmy szałasy w lesie w Borach Tucholskich, gdzie moi rodzice mają domek letniskowy nad jeziorem. A mimo to, gdy byłam dzieckiem, to nikt nigdy nie pomyślał, żeby rozwijać moje zainteresowania majsterkowaniem i kierować w stronę rzemiosła. Nikomu nie przyszłoby nawet do głowy, że mogłabym zajmować się stolarstwem albo inżynierią.

Nie mogłaś iść do szkoły rzemiosł budowlanych?
A.Ł.:
W mojej rodzinie panowało przekonanie, że dziecko musi iść na studia, a nie do jakiejś zawodówki. Lubiłam majsterkowanie, i co z tego? Uważano to za dziecinadę. Dopiero w dorosłym życiu uświadomiłam sobie, że mogę wrócić do mojej pasji. Szkoda tylko, że nie mogłam się edukować w tym kierunku.

Poznałyście się na studiach?
A.Ł.:
Nie, jestem 10 lat starsza od Asi.

Myślałem, że jesteście z jednego roku…
J.S.:
Nie, jestem po toruńskiej socjologii.

Przydaje się w stolarni wiedza socjologiczna?
J.S.:
Na pewno można ją mądrze wykorzystać, chociażby w mniej lub bardziej zaawansowanym badaniu rynku i zapotrzebowania na usługi, jakie świadczymy. Przydaje się też w codziennej pracy, komunikacji z ludźmi, z którymi się tutaj spotykamy.

A Agnieszka?
A.Ł.:
Ja skończyłam filologię angielską. Znajomość języka może się przydać, jak będziemy podbijać zagraniczne rynki (śmiech).

Lubicie się? Razem mieszkacie i wspólnie prowadzicie firmę. Nie za nudno chodzić razem do roboty?
A.Ł.:
Jest o czym pogadać (śmiech). A ponadto każda z nas ma jeszcze swoje życie poza stolarnią. Ja uczę angielskiego w szkole, a Asia pracuje w fundacji. Zatem nie przebywamy ze sobą 24 godziny na dobę.

Która z was wpadła na ten oryginalny pomysł?
J.S.:
Pomysł wcale nie jest taki oryginalny, bo tego typu przestrzenie do majsterkowania istnieją, ale w większych miastach niż Toruń. Trochę się bałyśmy, czy ta formuła się u nas sprawdzi.
A.Ł.: Asia interesuje się różnymi inicjatywami, zjawiskami społecznymi. To ona miała wpływ na formę naszego działania, tworząc miejsce, do którego nie tylko można przyjść z ulicy i skorzystać z warsztatu, ale także wziąć udział w debatach czy spotkaniach z rzemieślnikami.

Będę się upierał, że pomysł jest oryginalny oraz innowacyjny.
A.Ł.:
Prawdą jest, że jak napisałyśmy biznesplan, aby otrzymać kredyt na założenie firmy, to urzędnicy mieli duże wątpliwości, czy to jest dobry pomysł. Nie mogli nas nigdzie zaszeregować, a to stwarzało problemy. Asia wykazała się determinacją i wizją, bo ja w pewnych momentach nie wierzyłam w to, że nam się uda. Myślę, że to w jakiejś mierze wpływ mojego wychowania. Rodzice trochę hamowali mój zapał do spontanicznych decyzji, szczególnie mama, która jest straszną panikarą. Chyba odziedziczyłam po niej strach. Co będzie, jak się nie uda, jak spłacić kredyt? Asia zarażała optymizmem, dodawała otuchy - „sprzedamy samochód, pojedziemy na szparagi i… będzie dobrze”.
J.S.: Myślę, że się świetnie uzupełniamy. Aga jest lepsza w sprawach technicznych, bardziej zna się na narzędziach, sprawniej sobie z nimi radzi.

Wpisałyście się w modny trend „zrób to sam”?
J.S.:
Nie da się ukryć, że się wpisujemy w pewną modę, a mam nadzieję, że w niektórych przypadkach i filozofię życiową. Myślę, że jako społeczeństwo się zmieniamy, dojrzewamy, pomału rezygnujemy z konsumpcyjnych zapędów. Zaczynamy z powrotem doceniać to, co proste, lokalne, co niesie ze sobą także pewną wartość społeczną. Mam pełną świadomość, że dotyczy to na razie tylko pewnej grupy społeczeństwa. Wydaje mi się, że przede wszystkim odpowiadamy na pewne potrzeby pokolenia 30+. Jednak przeciętny Kowalski też może przyjść do nas i poprzycinać sobie deseczki, nie zastanawiając się nad problemami współczesnego wzornictwa.

I spędzić czas w towarzystwie?
J.S.:
Taki jest nasz zamysł i w pewnym sensie też cel społeczny tego biznesu - chcemy, żeby można tu było budować więzi, aktywnie spędzać czas i spotykać ciekawych ludzi przy majsterkowaniu, wracać do idei wspólnotowości, opartej na współpracy, wzajemnej pomocy, wymianie usług.

Co mówią o was na mieście? Jak reagują na fakt, że taką firmę prowadzą dziewczyny?
J.S.:
Spotykamy się z ciepłym przyjęciem, znajomi nam kibicują. Nieraz słyszymy głosy: „Facet by tak nie urządził tego miejsca…, gdyby to była męska stolarnia, to na pewno by tak nie wyglądała”.

Rzeczywiście, widać tu damską rękę.
A.Ł.:
Na pewno jest też jakieś dodatkowe zainteresowanie, a nawet zdziwienie tym, że Pracownię Cech prowadzą dziewczyny.

To w czym tkwi sęk w waszym biznesie?
A.Ł.:
Sęk w tym, żeby dobrze się bawić, a przy okazji tworzyć ładne przedmioty i mieć radość ze swojej pracy. Bo jak to mówią: człowiek, który ma pracę dającą przyjemność, nigdy nie pracuje.

*Agnieszka Łaszewska, absolwentka filologii angielskiej i Joanna Suchomska*, absolwentka socjologii, założyły w Toruniu dwa miesiące temu Pracownię Cech, czyli miejską stolarnię, w której każdy może majsterkować. To także miejsce spotkań z rzemieślnikami, dyskusje, doradztwo i wspólna praca twórcza.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!