Praktycznie nie ma sfery życia rodzinnego, w którą nie mógłby wkroczyć Jugendamt. Szczególnie „przygląda się” dzieciom z małżeństw mieszanych i cudzoziemskich.
Wystarczy domowa kłótnia, do której dziecko niefortunnie przyzna się w szkole, by zostało odebrane rodzicom. Ten sam los spotkać może malca, który będzie szedł z rodzicem za rękę po godz. 22.00. Jeszcze gorzej, gdy rodzic będzie pod wpływem alkoholu. W historiach odebranych dzieci nie brakuje przypadków absurdalnych. Śmierć męża również okazała się powodem, dla którego Jugendamt odebrał dzieci żonie.
<!** reklama>
Pomaga rodzinom
Polak Marcin Gall jest prezesem Międzynarodowego Stowarzyszenia przeciw Dyskryminacji Dzieci w Niemczech. Od kilku lat pomaga rodzinom rozbitym przez Jugendamt. Wie, że z urzędem można wygrać, bo jemu samemu się to już udało. Odzyskał kontakt z dziećmi z poprzedniego małżeństwa.
- Jugendamt ma w Niemczech bardzo dużą władzę - mówi Marcin Gall. - Pod swoją kuratelą ma domy dziecka. To jedyna instytucja, która może kontrolować rodziców. Pieniądze odgrywają tu ważną rolę. Za każdym dzieckiem, które umieszczone zostanie w domu dziecka idzie ok. 3 tys. euro. Ponadto Jugendamt to olbrzymia liczba miejsc pracy dla psychologów i pedagogów. Mają szeroką sieć kontaktów, nawet w szkołach. W przypadku rozwodów wkraczają automatycznie - twierdzi Marcin Gall.
Pani Małgorzata z Pawłówka rozwiodła się z mężem, Turkiem. Sąd zadecydował, że dziecko ma być przy matce, ale ojciec porwał dziecko.
Turcy mają w Niemczech prawa mniejszości narodowej, więc są w pewnej uprzywilejowanej pozycji. Teraz pani Małgorzata ma ograniczone kontakty z dzieckiem - dodaje Marcin Gall.
Działalność Jugendamtu dotyczy nie tylko obcokrajowców, choć w nich godzi najmocniej, bo nieświadomi zasięgu urzędu cudzoziemcy łatwą mogą przyciągnąć jego uwagę. Marcin Gall przyznaje, że wielu interwencji Jugendamtu można uniknąć. - Rodzice też popełniają błędy - twierdzi.
Czego unikać
- Spacer ulicą pod wpływem alkoholu, prowadzenie dziecka po godz. 22.00, to wszystko może przykuć uwagę. Cudzoziemcy, którzy wyjeżdżają z dziećmi, powinni żyć tak, by nie rzucać się w oczy. Pracować, uczyć się, ale uważać na wodę sodową, która nie jednemu uderza do głowy - mówi.
O Jugendamt warto mówić, bo 1 maja otwarty zostanie niemiecki rynek pracy i przed nami kolejna fala wyjazdów. Zdaniem Marcina Galla, istnienie urzędu jest uzasadnione, ale wymaga ograniczeń w uprawnieniach.
- Ma on służyć dobru dziecka, a tymczasem jego schematy działania nie zmieniły się od czasów wcielania dzieci do Hitlerjugend - nie przebiera w słowach Marcin Gall. - Dziś Jugendamt chce germanizować, zatrzymać u siebie młodych obywateli. Ten urząd może zbyt wiele i wykorzystuje to bez wahania. Kontrola rodziców i czyhanie na ich błędy to absurd. Z Jugendamt można wygrać. Trzeba tylko umieć z nim rozmawiać, traktować jak partnera, nie wroga. Radykalizm w rozmowach tylko zaognia sprawę. Ciągle podkreślajmy dobro dziecka i zasięgnijmy pomocy ambasady w Berlinie, czy dobrego prawnika. U nas nieocenioną rolę pełni mecenas Stefan Nowak, który w naszym stowarzyszeniu pomógł już wielu rodzinom - radzi Marcin Gall.
Marcin Gall pochodzi z Piły. Obecnie mieszka i pracuje w Niemczech, związany jest z bydgoszczanką. Właśnie przygotowuje się do zmiany branży, będzie pracownikiem socjalnym. Ma 31 lat. Wyjechał w 2001 roku, najpierw do Holandii, a potem do Niemiec. Zaczynał pracę jako kierowca na aukcjach samochodowych. Ma czworo dzieci.
***
Jugendamt (Urząd ds. Młodzieży) powstał w 1900 roku. Po wojnie stał się siecią urzędów podlegających samorządom. Najprężniej instytucja ta działa na obszarze dawnego RFN. W Polsce Jugendamt stał się głośny po serii zakazów porozumiewania się w języku polskim z własnymi dziećmi przez rodziców z rozwiedzionych polsko-niemieckich małżeństw.